Jesień tegoroczna jest różna, czasem deszczowa, czasem słoneczna. Są jeszcze dni, kiedy ciepełko zachęca do spacerów. Izerek nadal nie do końca wyleczył łapkę, zatem na boisko nie chodzimy. Jednak pies ma ogromną potrzebę ruchu, dlatego spacerujemy nad morzem i po parku.
Ostatnio Izerek zobaczył tam kucyka. Dobrze, że zwierzę było za płotem. Izer nie bardzo chciał się zaprzyjaźniać, raczej obawiał się tej większej od siebie istoty, ale był też ciekawy, co to za dziwo.
W parku biegał we wszystkie strony, każdy spotkany piesek był na wagę złota. Izerek przez ponad dwa tygodnie nie chodzi do kumpli i widać, że bardzo mu ich brakuje. Był raz, ale Brus rzucił mu się do gardła, a Faza podgryzała od tyłu. A mały położył się na plecach i ani myślał się bronić. Natomisat w parku przypadkowo spotkany piesek to okazja do zabawy, zatem mały wypatruje.
Interesują go też wszelkie kamyki, korzenie, kałuże, a nawet budowle na placu zabaw. W końcu to jeszcze maluch i chęnie by pobrykał na huśtawce:) lub powspinał się.
Jednak morze to jest morze. Mały czuje tu swobodę i łapie wiatr we włosy, które z dnia na dzień są coraz dłuższe, bardziej bujne i kręcone. W nawiązaniu do jednego z komentarzy - już nie da się Izerka uczesać na gładko, on jest rozwichrzenie piękny:)
Psina korzysta z okazji i wchodzi do wody. Nadal ostrożnie, ale nie umie odmówić sobie tej przyjemności.
Przy molo na Zaspie pewnie zastanwaiał się, czy to białe coś nadaje się do gryzienia. Oj, ile byłoby patyczków. Wystarczyłoby na długie zimowe dni.
Samo molo nie zachwyciło pieska, bo było tam sporo ludzi, wózków, rowerów. Nic dziwnego, pogoda zachęciła do spacerów wiele osób.
Zdecydowanie bardziej zaintersował go jesiennie przystrojony krzew. Izerek nie próbował owoców. Jada natomist jarzębinę i mirabelki.
Napisałam, że Izerek dumał, czy molo nadaje się do gryzienia. Otóż, gdy wychodzimy z domu, dajemy mu kość. Ma też swoje ulubione pieńki i patyki na balkonie. Pewnego dnia zostawiłam na podłodze drewniany koszyk, kobiałkę, uznając, że jego miejsce jest już w piwnicy. Rano wszyscy wyszli w pośpiechu, Adam zapomniał o kości dla pieska, o koszyku również. A mały dał wyraźny upust swemu niezadowoloniu. A może raczej uznał, że koszyk jest przeterminowany i trzeba go ekologicznie przerobić na wióry? Oto rezultaty jego przedpołudniowej, ciężkiej pracy:
Naprawdę trudno było się nie roześmiać. Gdy wróciłam do domu, piesek witał mnie radośnie rozłożony wśród patyków i patyczków. Był bardzo zajęty przez te kilka godzin, dlatego zabrałam go na długi, relaksujący spacerek.