niedziela, 28 lipca 2013

"Karta pływacka"

            Pewnego dnia Izercio postanowił poszerzyć swe kwalifikacje, doskonalić umiejętności, no zwyczajnie rozwijać się. Jedną z rzeczy do zrealizowania było zdobycie karty pływackiej, potem pomyśli o ratownictwie wodnym patyków i zabawek.
             Piesek ćwiczył pływanie wszędzie, gdzie było to możliwe. Zadbał też o swój wizerunek. Nie do końca był przekonany, czy w różowym mu do twarzy/pyszczuli, ale zaakceptował swój nowy czepek pływacki.
 
 


Ta jasna plamka na brodzie to wynik... zjazdu z górki na pazurki i zarycia brodą w ziemię.
 Już nie ma po niej śladu.
 







 

poniedziałek, 22 lipca 2013

"Wiejskie życie"

             W lipcu Izerek był 3 dni na wsi. Była moja koleżanka ze swoją suką - beaglem Luśką oraz ja z chłopakiem Izerkiem. Mały bywał już tam, ale nigdy na noc, nigdy tak długo. Przez pierwszy dzień łaził  za mną krok w krok, nawet do toalety się pakował.
            Nie mógł pojąć swoim pieskowym rozumkiem, że ta ogromna łąka, która się przed nim rozpościera należy tymczasowo do niego, że może tu do woli biegać i fikać. Nie umiał tego wykorzystać, czas spędzał u naszych stóp, brykał tylko za kamykami i kijaszkami.
             Musiałam też chodzić z nim na spacery, aby załatwił swe potrzeby, bo wolność go przerosła. Szliśmy zatem w stronę bramy i było w porządku. Nauczył się też chodzenia po schodach, bo spaliśmy na piętrze. Pierwszego wieczora czujnie stał przed oknem balkonowym i patrzył w noc. Zasłoniłam mu okna, ale sobie odsunął przeszkodę i patrzył dalej. Romantyk czy jak? Po jakimś czasie uznał chyba, że jest miło i bezpiecznie i położył się przy mnie na kocyku.
 

           Wstawaliśmy z Izerciem wcześnie i odbywaliśmy spacer w stronę bramy wjazdowej. Interesowały go leśne zapachy, bo nochalek chodził mu na okrągło, ze zdwojoną mocą. Potem kawka w blaskach porannego słonka. Izercio posiłki też jadał na dworze, a jakże:) Miał wielki gar z wodą, z którego Luśka jednak nie chciała korzystać. Widocznie uznała, że damy piją z małych miseczek.
            Oczywiście rano nie mogło zabraknąć porcji biegania po kamlotki i patyki. Izerek miał przy tym toaletę poranną, bo był cały mokry od rosy.
             Zdjęcia niestety kiepskie i prześwietlone, bo zapomniałam aparatu i robiłam telefonem. Biel pieska niekoniecznie dobrze wychodziła na fotkach, ale co tam...
                        

 

              Piesuś uczył się zielarstwa, wąchał i smakował różne roślinki, których miał nieograniczoną ilość. Początkowo próbowałam poskromić jego apetyt na ziółka, ze względu na jego wrażliwy brzuszek, ale było to wręcz niemożliwe i dałam spokój. Nic się nie zadziało, piesek był zdrów.
 


 
               Gdy wstawała Kasia Izerek robił z nią obchód poranny. Szli wokół domu, do szklarni... Normalnie gospodarz pełną gębą.

 
 

            Izercio sprawdzał, jak mają się porzeczki i maliny, próbował resztek truskawek, sprawdzał jak się rosną młode drzewka. Niezwykle interesowały go przysmaki w szklarni, ale potrafił opanować swój apetyt.
 
 
            Gdy wszystko grało piesek wracał do domku i czuwał. Najczęściej siadał na skraju tarasu lub na ścieżce i patrzył w stronę gospodarstwa sąsiadów, gdzie były dwa pieski, ujadające od rana. Sąsiedzi wykonywali jakieś prace budowlane w obejściu, więc piesek nadzorował z daleka, czy wszystko gra.  
 
 

               Kolejne dni były już bardziej spokojne. Psina był wyluzowany, choć czujny. Mogłam już jednak spokojnie oddalić się na jakiś czas, on też drzemał, jak to ma w zwyczaju. Odważył się nawet na samodzielne spacerki wokół domu, ale wolał mieć wszystko w zasięgu wzroku.
 


             Starał się pomagać w pracach ogrodniczych i wyrywał roślinki, które uznał za interesujące. Kładł się zawsze dokładnie w tym miejscu, gdzie pieliłam, czyli tam, gdzie było najbardziej brudno. Upodobał sobie również wynoszenie kamieni, które stanowiły otoczki dla niektórych roślin. Izerek uznał, że kamienie wokół krzaczków to jakiś dziwny pomysł, ponieważ są to idealne zabawki dla niego. Zatem kopał i bawił się nimi, gdy tylko odwróciłyśmy wzrok. A potem udawał niewiniątko:)
 


 

                Gdy zrobiłam bukiet z polnych kwiatów postanowił koniecznie spróbować. Nie rozumiał też, dlaczego postawiłam dzbanek na jego ścieżce i fotografuję kwiatki zamiast niego. Postanowił więc pozbyć się konkurencji:)


            Drugiego dnia pojechałyśmy do koleżanki, która ma domek letniskowy niedaleko. Śmiałyśmy się, że wybieramy się z dwójką dzieci, bo dla każdego psiaka trzeba było zabrać miseczkę i popołudniową porcję jedzenia.
            Psiaki w "gościach" były wyjątkowo grzeczne, niczego nie zniszczyły, niczego nie zjadły, na spacerze słuchały... no powiedzmy. Nie doszłyśmy do jeziora, bo nie chciałam, aby Izer się kapał. On jednak miał swoje zdanie na ten temat i skoro zakazano mu jeziora wskoczył do stawu przy pobliskim domu. Najpierw padałyśmy ze śmiechu, gdy spośród tony zielonej rzęsy wynurzył się  piękny biały łepek pieska. Gdy wyszedł oprócz rzęsy miał też na sobie muł. Ciekawy i "aromatyczny" widok. Nie pozostawało nic innego, jak spłukanie pieska wężem, ale on tego nienawidzi. Był to więc szalony taniec, po którym mokre było wszystko wokół i my też.
            Po powrocie piesek brykał wokół domu jak u siebie, ale nie odkrył stawu, który też jest na posesji. Całe szczęście!!!
 

                Trzeciego dnia zostałyśmy zaproszone na kawę do sąsiadów. Pieski zostały zamknięte w domu. Luśka podniosła lament, zatem Izerek nie chciał być gorszy i dołączył basem. Nie było nas może godzinę i przez ten czas pieski "pilnowały" domu w sposób głośny i wyraźny. Gdy wróciłyśmy ucieszyły się jakby nie widziały nas przez długie tygodnie. A potem mogły wreszcie w spokoju rozłożyć się na trawce.
 



            Pewnego popołudnia na chwilę przyjechał Adam. Izerek nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Skakał, piszczał, a ogon wirował jak tornado. Pan pobył jednak krótko i jechał do pracy. Trzymałam chłopaka, zanim nie odjechał. Potem psina pognał do bramy, wrócił z powrotem i spojrzał z takim żalem, że jest to nie do opisania. Następnie usiadł na drodze i patrzył w stronę, gdzie odjechał pan. Biedaczek.... 
  

              Cieszyło nas to, że Izer i Luśka zgadzają się z sobą. Luśka na 8 lat, swoje przyzwyczajenia i humory. Nie każdego psa toleruje. Ignorowali się wzajemnie, choć chłopak bardzo chciał mieć w suni towarzyszkę do biegania. Ona jednak jest już raczej stacjonarna, grubiutka jak paróweczka, nie rozumie po co marnować energię na uganianie się za jakimiś badylami, czy kamlotami. Lepiej wskoczyć na kolanka, poprosić o pieszczoty i przysmaki, położyć się obok pańci. Patrzyła więc na malucha z politowaniem.
 

             Pogoniła Izerka tylko trzy razy. Raz, gdy próbował pokazać, że jest facetem. Szybko dała mu do zrozumienia, iż nie z nią takie numery. Smarkacz podkulił ogon i zwiał. Potem mały chciał jej zabrać szmatę, która zgarnęła do legowiska. Znów dostał po nosie, ale cierpliwie poczekał jak suka odejdzie i dorwał to, co chciał.
            Trzeci raz to była walka w ostatni poranek. Luśka wyczaiła na kompoście starą, wysuszoną na kamień połówkę chleba. Przyniosła ją do swego legowiska i zajadała ze smakiem, a mały stał w bezpiecznej odległości i ślinka mu leciała. Wreszcie łakomstwo wzięło górę nad bezpieczeństwem i psina zbliżył się do suki. Warknęła, najeżyła się, postraszyła i pogoniła chłopaka. Cóż, Izerek jest cierpliwy. Poczekał, aż panna starci na chwilę czujność i skoczył po zdobycz. Luśka zdążyła mu tylko wyrwać kilka kudełków, ale chlebek był już w mordce cwaniaczka. Nie wyobrażacie sobie nawet, jaka miał dumną minę, jaki był szczęśliwy, zadowolony. Luśka natomiast była bardzo zła:(
 

Chlebek został skonsumowany, popchnięty patykami, zatem drugie śniadanko załatwione.

 
               To były wspaniałe trzy dni. Psina był radosny i zadowolony, ja jeszcze bardziej. Lato na wsi nie ma porównania z niczym innym. Sielsko i anielsko. Po powrocie Izerek węszył jak szalony, przypominał sobie znajome ścieżki i zapachy. Był pełen energii, jak to po wczasach, ale też stęskniony za pieskami. Gdy wieczorem na boisku spotkał swoją Fazę wyczerpał limit wrażeń i po powrocie do domu spał kamiennym snem do rana, kiedy to musiałam  go budzić, aby wyszedł na spacerek.

poniedziałek, 15 lipca 2013

"Karwieńskie Błota powtórka"

            I znów zawitaliśmy w tę okolicę. Po drodze mijaliśmy mnóstwo wiatraków. Kiedyś były tylko 3 czy 4  w drodze do Władysławowa, a od pewnego czasu wyrosło ich więcej.




            Po błyskawicznych fotkach szybko dotarliśmy do znanego miejsca. I znów wiaterek nie rozpieszczał, choć było zdecydowanie cieplej niż ostatnim razem. Nie należymy do amatorów opalania, ale postanowiliśmy lekko zbrązowić kopytka, aby nie wstydzić się pokazać światu białych odnóży:) Izercio zajął się swoimi sprawami. Super jest to, że nawet na plaży, tak jak i w domu, umie bawić się sam. Oczywiście my chętnie się nim zajmujemy, ale nie ma dramatu, jak jest pozostawiony sam sobie.
            Plaża długa i szeroka, wokół pojedyncze ludki. Tak lubię, nie ma to jak cisza i spokój, nie to co plaże w znanych kurortach, czy nad Zatoką.
 

 
               Piesek brykał i fikał. Kąpał się, kopał, kopał i kąpał, zatem tradycyjnie.
 

 Czasem znikał w swych kopalniach odkrywkowych:)



                    Po kopaniu pędził do wody, pluskał się i znów wracał. Nikt mu niczego nie kazał, niczego nie zabraniał.



            Czasem oczekiwał na nasze towarzystwo. Oczywiście chodziło o bieganie i rzucanie patyków do wody. Wszak pływanie też musi mieć jakiś cel:)








           Na poniższej fotce widać, że psina wyczuł iż jego młodsza pani ma przysmak. Wtedy badylki i inne takie przestały mieć znaczenie.
 

              Alusia miała bułkę, a bułeczki Izercio uwielbia. Czekał posłusznie, czy jakiś okruszek mu skapnie. Jego cierpliwość została wystawiona na wielką próbę.



Po wspólnym posiłku znów był czas na wodne szaleństwo:)
 






 
              Na plaży psina ma miskę z wodą oraz parasol, aby był cień. Rzadko z tego korzysta, ma swoje pomysły na wypoczynek i żywienie.
 




Poniższa mina jest jedną z zagrywek pieska w stylu:
"jaki jestem nieszczęśliwy, drożdżówki nie dostałem, ciasteczka też nie..."
 

Czasami Izercio przymierza się do roli latarnika:)



Znaczył też dziewiczą plażę swymi odciskami maleńkich łapek:)

 
 
Na poniższej fotce widać, jak szczuplutki jest Izercio. Waży 36 kilogramów, idealnie.
 
           
             Wreszcie nadszedł czas, gdy piesek uznał, że ma dość plażowania. Było to doskonale widać po jego zachowaniu. Nie pływał, nie kopał, pokładał się. Przychodził na kocyk, co naprawdę jest średnią przyjemnością, zwłaszcza gdy kudełki ociekają wodą. Ale wytarcie się w kocyk to fajna sprawa, otrzepanie na państwa to przecież nic innego jak lekki prysznic. Gdy nie było reakcji z naszej strony, stanął przed nami i zaczął szczekać. Zwinęliśmy więc manatki i grzecznie ruszyliśmy w drogę powrotną.
 



  Wnioski są takie:
  • czytanie książki jest przy piesku bardzo trudne
  • leżenie na kocyku wiąże się z ustąpieniem miejsca mokremu i "opiaszczonemu" Izerkowi
  • wyciąganie smakołyków na ręczniku, czy kocu jest równoznaczne ze znalezieniem się pod warstwą piachu spadającego zewsząd
  • psina sam wie, kiedy ma dość, nie należy więc planować długich pobytów:)
  • kopanie dołków wychodzi najlepiej, gdy kopalnia usytuowana jest tuż przy kocu państwa, a najlepiej pod kocykiem.
 
Pozdrawiamy cieplutko:)