niedziela, 28 kwietnia 2013

"Leniwe portrety"

                Są takie dni, kiedy jest szaro, buro i ponuro, kiedy nikomu nic się nie chce. Do niedawna sądziłam, że dotyczy to ludzi, że oni reagują tak na zmiany pogody, ciśnienia, brak słońca, opady. Okazało się, że Izerek też bywa rozleniwiony i lekko senny. Oczywiście słowa "idziemy" i "masz" oraz dźwięk domofonu zmieniają nastawienie, nastrój i podejście do życia o 360 stopni.
                Dziś fotograficznie, leniwie, spokojnie:) Postanowiłam przypomnieć sobie możliwości mojego programu i zaszalałam z ramkami. Izercia wprawdzie upiększać nie trzeba, ale raz nie zawsze, prawda? Zatem wybaczcie kolorowy misz - masz i podziwiajcie modela:)
 


 
 
 
 











 

Urodziny Izerka - zjadł banderolę:)
 







 

 





























 







 









 

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

"W poszukiwaniu wiosny"

             Izerek skończył roczek, doświadczył już śniegu i mrozu. Biały puch bardzo przypadł mu do gustu. Uznał jednak, że co za dużo, to nudno i najwyższy czas na zmiany. Zatem gdziekolwiek był, wszędzie wypatrywał wiosny. Marne resztki zimy były jeszcze w Borach Tucholskich, ale powietrze wreszcie pachniało wiosennie. Gdy tylko przejeżdżamy tędy, świadomie rezygnujemy, w imię przyjemności pieskowych, z szybkiego przejazdu austostradą, zatrzymujemy się na leśne brykanko. Izercio jest tak szczęśliwy, że i nam buziaki się śmieją. Wyskakuje z auta i sam nie wie, w którą stronę uderzyć najpierw. Słoneczne przedpołudnie zachęcało do spaceru i wdychania świeżego powietrza.
 
 
 

                Izerek biegał po lesie z prawdziwą przyjemnością, węszył i szukał, gonił Alę. Śmigał między drzewami niczym sarenka, podrzucał sobie szyszki i patyczki, całym sobą okazywał radość.
 


              Wreszcie pognał przed siebie, z nochalem przy ziemi i odnalazł "kawałek" zimy.  Odwrócił się i wołał nas głośno, abyśmy przyspieszyli kroku i zobaczyli jego odkrycie. Był bardzo dumny, a ogon kręcił się jak wiatraczek. Poszczekiwał na resztki śniegu, jakby chciał powiedzieć "Czy mnie oczy nie mylą? Znów to białe? Już dość, nie chcę więcej wąchać i smakować śniegu".

 
           Musiał jednak spróbować, czy to czasem nie jest sztuczny śnieg i lód, jakaś zmyłka. Przecież Izerek  doskonale odróżnia fałszerstwo:) Uznał, że śnieg prawdziwy, ale to już reszteczki, długo nie poleżą. Całym sobą pokazywał, że wiosna zagości na dobre.
 
 
                   Łaskawie zgodził się też na kilka atrakcyjnych fotek, aby i pańcia miała radość ze spaceru. Pozował krótko, ale trudno się dziwić pieskowi, skoro wokół taki fantastyczny świat, tyle do powąchania, zobaczenia, posmakowania.
 



 
                 Nie spodobało mu się, gdy zarządziliśmy odwrót. Przecież las to miejsce takie przyjemne...Pewnie mógłby w pobliżu zamieszkać. Na razie obiecaliśmy mu częstsze wypady w takie fajne miejsca. Izercio dorasta i już niedługo osiągnie pełną dojrzałość, jego stawy będą ukształtowane i nic nie przeszkodzi w długich spacerach i skakaniu.
 

             Po ostatnim długim spacerze nad morze Izercio doświadczył kolejnej choroby. Jakoś nas to nie zdziwiło, wszak musimy przetestować wiele, aby móc radzić innym, gdy psina już chorować nie będzie. Otóż dzień po morskich igraszkach zauważyliśmy, że ogonek Izercia smętnie zwisa i nie rusza się. Wykluczyliśmy pogryzienie i przykleszczenie, np. w drzwiach auta. Sprawdziłam czucie w końcówce ogonka - było. Gdy dotykaliśmy ogonka w połowie, ale bliżej nasady chyba go bolało. Widok goldenka, który nie może machać ogonkiem jest straszny, przecież te pieski śmieją się pyszczkiem i właśnie ogoniastym.
              Poczytałam w necie i znalazłam całkiem sporo informacji. Okazało się, że to syndrom "zimnego ogona". Podobno przypadłość charakterystyczna właśnie dla goldenów i labradorów, bo one uwielbiają wodę w każdej temperaturze. Dolegliwość wynika z przeziębienia jakiś nerwów. Mija po 3-4 dniach. I tak właśnie było, trzeciego dnia Izerek wyrażał swą radość całym sobą.
               Gdy bywaliśmy nad morzem całą zimę chłopak wchodził do wody nawet w największe mrozy. Ale też te spacery nie były dłuższe niż godzina, półtorej, potem szybkie suszenie. Teraz spacer był długi, a łobuz cały czas wskakiwał do wody. Już wiemy więc, czym to grozi i mamy nauczkę na przyszłość.
               Dobrze, że Izerek odnalazł wiosnę i mrozów już nie będzie:)

 

niedziela, 7 kwietnia 2013

"Poszukiwanie bursztynów"

              Niedzielny poranek rozpoczęliśmy z Izerkiem aktywnie, ja uprawiałam Nordic Walking, a Izercio uskuteczniał bieganko i patyczkowe gryzanko:) Zauważyłam, że na trójmiejskiej plaży dużo jest całkiem sporych kawałków bursztynu. To rzadkość, zatem uznałam, że w Mikoszewie będzie ich mnóstwo. Wróciliśmy z psinkiem do domku i ściągnęliśmy rodzinkę z łóżek. Najbardziej protestował największy śpioch domowy, Adam, ale hasło "rodzinna wycieczka" jest w stanie zdziałać cuda. Dodatkowym motywatorem była zrobiona przez Alę jajecznica:)
             W lesie sporo było jeszcze śniegu. Izerek strzygł uszami, ruszał nochalem i rozglądał się na wszystkie strony.

Lodowisko na kałuży było czymś, co należało zbadać dokładnie.
 
 
            Piesek ciągnął w stronę plaży, ale czasem udawało mu się posłuchać i łaskawie poczekał na resztę rodziny. Patrzył na nas, jakby chciał powiedzieć: "O rany, ale wy się grzebiecie!!!".
 
 
               Izerek zawsze wchodzi na plażę i rozgląda się. Nie słyszy wtedy nikogo i niczego, nie docierają do niego żadne komendy, żadne słowa. Jest wtedy skupiony i poważny. Sądzę, że ocenia sytuację, bo nagle otwiera się przed nim wielka, niemożliwa do ogarnięcia przestrzeń. Gdyby tylko zobaczył jakiegoś pieska, pognałby przed siebie zapominając o nas. Piesków jednak nie było, tylko ludzie szukający bursztynów. Ci jednak nie zainteresowali pieska.
 




                   Raźnym krokiem ruszył w stronę wody, a plaża jest tu bardzo szeroka. Wokół leżało wiele patyków, którymi piesek przelotnie się zainteresował, ale oczywiście najciekawsze ukryte były w wodzie.  Dobrze, ze temperatura powietrza wynosiła około 7 stopni, a w słonku było naprawdę ciepło.






             A my martwiliśmy się kiedyś, że nasz piesek nie wchodzi do wody. Wchodzi. Niezależnie od temperatury. Skacze, pływa, nurkuje, wkłada łepetynę pionowo w dół, jak jakaś specjalistyczna maszyna wydobywcza. Niestety bursztynów nie wyławiał:(




 
 Boska mina:)




               Uchwycenie łobuza w ruchu było prawie niemożliwe. Wreszcie zaciągnęłam go w pobliże wydm, aby trochę wysechł, odpoczął. Pozwolił łaskawie na kilka fotek, ale minę miał cierpiętniczą. Bo przecież pan i Ala zostali na brzegu, a on musiał tu jakieś pozowanie odstawiać. Wywijał więc łepetyną na wszystkie strony, zerkał co i jak i był gotów do ucieczki.
 



 




 
                    Potem niby kopał, niby grzecznie leżał, niby wąchał trawki i nagle...dał nogę. Gdzie? Do wody oczywiście!



A tam znów rozrywka w postaci patykowych łowów podwodnych i smakowania zdobyczy na brzegu.








                W niektórych miejscach musieliśmy go bardzo pilnować, bo brudu i różnych rzeczy było mnóstwo (zobaczcie na blogu fotograficznym). I tak coś tam skubnął, zatem zobaczymy, jak to się skończy dla jego wrażliwego brzuszka.



               Niechętnie opuszczał plażę. My zresztą też. Nasze zbiory bursztynu były dziś pokaźne. Kawałki wielkości migdała zdarzają się rzadko w takich ilościach. To jest jak nałóg. Człowiek zbiera, zbiera, cieszy się z każdego okrucha. Plecy bolą, nogi, ciągle zgięte odmawiają posłuszeństwa, ale dziobie dalej. Już mówimy, że idziemy, a tu znów jakiś atrakcyjny kawałeczek wpada w ręce i kolejna godzina mija.
             W drodze powrotnej psina spał zajmując większość tylnego siedzenia, dobrze, że pozwolił Ali tam przycupnąć w rogu. W domu dostał połowę jedzenia z ryżem, choć to nie była jego pora. Potem spał snem sprawiedliwego. Czy śniły mu się patyczki? Nurkowanie? Z pewnością wszyscy się dotleniliśmy i byliśmy zmęczeni, ale to dobre zmęczenie.