piątek, 25 stycznia 2013

"Fiknąć koziołka"


                 Wczoraj, chcąc wykorzystać piękną pogodę - słonko i kilka stopni morzu, śnieżek postanowiłam wybrać się z pieskiem na dłuższy spacer. Oczywiście spacer, który nie tylko dla Izercia miał być przyjemnością, bo również relaksem dla mnie.
                  Ostatnio chora łapka (zapalenie wokół pazurka) nie pozwalała na łazikowanie, zatem teraz, kiedy już prawie wszystko się zagoiło, wynagradzamy psince czas choróbstwa i chodzenia koło domu w skarpecie (o tym za jakiś czas). Podjechałam z kochanym pieskiem na parking blisko morza. Ciagną się tu tereny spacerowe. Kilka lat temu były to ogródki działkowe. Teraz obszar jest w coraz większym stopniu zagospodarowany.
               Wybrałam to miejsce uznając, że południe to wczesna godzina i ludzi będzie mało. Przeliczyłam się, ale większość szła nad samo morze. Puściłam więc małpiszonka luźno i cieszył się nieziemsko. Biegał, wąchał, kopał. Czegoś intensywnie szukał w wysokich trawach, do których pasował kolorystycznie.





          Próbował też udawać niedźwiedzia polarnego i musicie przyznać, że to rola wprost wymarzona dla mojego pieseczka. Zwróćcie uwagę na różowy nosek, który wraz z wiosną znów będzie ciemniał.




            Nieustannie nasłuchiwał i rozglądał się, wypatrując towarzyszy. Jest spragniony towarzystwa piesków, czemu wcale się nie dziwię.





             Tereny podziałkowe są miejscem dla każdego: place zabaw, ławeczki, miejsce do jeżdżenia na rolkach i BMX-ach, siłownia zewnętrzna. Ta ostatnia jest już pieskowi znana i wydaje się być dla niego dość interesująca, szczególnie, gdy pańcia próbuje udawać, że jest wysportowana.



 
               Wokół zrobiono stawy, są rozległe trawniki, naprawdę fajne miejsce. Jest jeszcze trochę nieużytków, ale i one wkrótce zostaną przekształcone. Pomyślano nawet o czworonaogach i dla nich wyznaczono specjalne, ogrodzone wybiegi. Postanowiłam zapoznać Izerka z takim miejscem, ale jakoś nie bardzo mu się spodobało, a mnie tym bardziej.


           Zdecydowanie piesek kocha wolność i swobodę:) W końcu góral z pochodzenia i wilk morski z wyboru.





            Jak widać są to tereny rozległe, wcale nie takie małe. Latem ludzie jeżdżą na rowerach, spacerują, leżą na kocach, grają w piłkę, wszystko, co dusza zapragnie!


        Spacerowalismy więc sobie ciesząc się pięknym dniem. Problem pojawiał się jednak wtedy, gdy w zasięgu wzroku zobaczył pieska. Nie reagował na żadne prośby i groźby, na wołania i cmokania. Dobre jest to, że podbiegając do takiego psa, kładzie się poddańczo w pewnej odległości od niego. Ja wtedy pędzę i albo pzwalam mu na zabawę, albo odciagam. Nie każdy właściciel życzy sobie, aby jego piesek figlował z Izerkiem. Zresztą ludzie widząc nadbiegającą bestię myślą, że to dorosły pies, a nie smarkacz, szczeniaczek, który nawet przed sarenką kładzie się poddańczo.





             
               Jak możecie sobie wyobrazić, bieganie po śniegu sięgającym kolan przyprawiło mnie o utratę tchu. Gdy zbój uciekł mi drugi raz wzięłam go na smycz i ćwiczyliśmy komendy "stój", "równaj", "do mnie". Mały spisywał się świetnie, chwaliłam go, nagradzałam i postanowiłam znów zaryzykować. Puściłam wolno i dwa razy przybiegł, raz stanął, ale kolejny pojawiajacy się piesek był zbyt dużym wyzwaniem i mały pognał w jego kierunku, a zmachana pańcia, z jęzorem do pasa, za swoim pupilkiem. Ale w myślach pomstowałam!!!

 
            Zapięłam Izercia na smycz i zarządziłam odwrót. Cały czas gadałam do niego i moralizowałam. Nawet patrzył na mnie i wydawało się, że rozumie. Przystanęłam, przytuliłam pieseczka, że on taki kochany i mądry. Jednak w tym momencie pieseczek zobaczył kumpla "jakiegośtam" i pociagnął ile sił w 35 kilogramowym cielsku. Fiknęłam na śniegu koziołka, rozpłaszczona jak żaba, ledwo mogąc utrzymać wyrywające się bydlątko. Ależ mnie zdenerwował! Zapowiedziałam, że tylko smyczka (już to widzę!) i na wiosnę trening posłuszeństwa. Ale jak tu być konsekwentnym przy takim słodziaku?

 
Muszę zmniejszać format zdjęć i niby robię to bez utraty jakości, a jednak ciagle na blogu pojawiaja się mało ostre. Zmieniłam już program do obróbki, zadając sobie więcej trudu, a wciaż to samo. Jeszcze się nie poddałam:)

czwartek, 17 stycznia 2013

"Wreszcie przyszła"

          Zima w tym roku zawiodła w grudniu, trochę zwodziła, po pierwszych oznakach znikała. Ale w styczniu postanowiła zrobić nam niespodziankę i wróciła, lub może trzeba powiedzieć wreszcie raczyła przyjść.
          Izerek stał się fanem białego puchu, my zresztą też kochamy białą, mroźną zimę. Gdy w początkach stycznia było jakoś tak wiosenno - jesiennie, zgniło i paskudnie, jedyną ozdobą trawnika był Izerek. Ale i on nie bardzo lubił spacerki w tym błotku.
           I pewnego dnia znów napadało sporo śniegu, mały szalał bez końca, a już na boisku wszystkie pieski dostały przysłowiowego "małpiego rozumu". Radość trwała jeden dzień, ale po dwóch nastęnych znów nastał śnieżny atak. Tym razem zabraliśmy małego wieczorem na sanki. Zjechał z Adamem, ale bez przekonania. Wolał biegać za sankami, a potem dopadał saneczkarza i całował go z całych sił. Zabierał Ali jabłuszka i saneczki, bo kolorowe, znaczy smaczne. Przyuczaliśmy go do ciągnięcia sanek i nawet szło mu nieźle. Może kiedyś weźmiemy udział w wyścigach zaprzęgów?
          Nastęnego dnia pojechaliśmy do lasów trójmiejskich, aby dotlenić się i pokazać małemu, co to znaczy nieskalany śnieg. Pierwsze zdziwienie było takie, że w tym białym puchu trudno było wywąchać jakieś zapachy, a co za tym idzie i wypróżnianie było trudniejsze. Jednak najbardziej uśmialiśmy się, gdy mały przykucnął do siusiania  (a sika jeszcze jak dziewczynka) i kuperek zapadł mu się w śniegu. Zdziwiony roglądał się dookoła i nie bardzo wiedział, o co chodzi.
 
 
                Jego ulubioym zajęciem było nurkowanie w zasapach, a niektóre sięgały mu do łepetyny. Po prostu wkładał głowę do śniegu i wąchał, wąchał, wąchał. Dziwne zwyczaje, w wodzie robi tak samo.  Tylko ogon, jak ster, wystaje ponad powierzchnię.




 











 Szybciej szybciej! Co, opadacie z sił?
 
 
           Uwiecznienie go na zdjęciach było prawie niemożliwe, bo chyba nie było chwili, żeby stał spokojnie. Ciągle biegał, szukał, cieszył się. Wszystko było takie nowe i ciekawe.
         Czasem przystanął, bo usłyszał jakiś nowy dźwięk i wtedy udało się w miarę dobrą fotkę zrobić.




 Tu usłyszał dzięcioła. Stał i podnosił łepetynkę w górę, chcąc zlokalizować źródło nowego dźwięku.








       
         Mam nadzieję, że taka pogoda się utrzyma i piesek będzie miał mnóstwo okazji do szaleństwa. Najbardziej lubię z nim wychodzić rano, gdy ścieżki i chodniki są nieodśnieżone i znaczymy pierwsze ślady:)