środa, 31 października 2012

"Mors z wyboru"

                     Bywalcy nadmorskich plaż wiedzą, że morsów tu nie brakuje. Oczywiście nie mówię tu o olbrzymich zwierzątkach, takich jak te:

Plik:12 Walross 2001.jpg
źródło WIKIPEDIA
 

             Chodzi mi o tych zapaleńców, którzy o każdej porze roku zanurzają się w wodach Bałtyku dla zdrowotności. To osobny temat, kiedyś na blogu fotograficznym zapodam. Gdy na nich patrzę, jest mi zimniej niż zimno. Latem wchodzą do wody skoro świt, albo i przed świtem. W niedziele i Nowy Rok dają przechadzającym się ludziom pokaz w południe.
 
 
                Izerek lubi podejmować nowe wyzwania i chyba postanowił właśnie do morsów się przyłączyć. Najpierw obserwował, niezmiernie zdziwiony, że człowiek to również istota lubiąca się kąpać w październikowym chłodzie.
 
 
               Patrzył na nas jakby chciał zadać jedno proste pytanie: "Nie mają sierści i wchodzą do wody? E, coś tu jest nie tak! To jakaś ściema być musi!"
 
 
                   W psiej łepetynce nie mogło się to pomieścić, zatem postanowił zrobić własne "morsowanie". Oczywiście rozpoczął od rozgrzewki z piłką.
 
 
                Izerek wszelkiego rodzaju piłki i piłeczki uwielbia, a najbardziej takie, które mają wystające sznurki. Ala co chwilę wymyśla coś nowego. Tu oślinione paskudztwo, które pisiak kocha najbardziej.
 
 
                Mokry piasek już nieco przygotował pieska do wilgoci, więc sprawdził jaka jest woda, wyławiając różne listki i badylki.
 
 
               Morsem nie jest fajnie być samemu, toteż piesek skrzyknął spacerujących kumpli. Dołączyli chętnie, a jakże mogło być inaczej.
 
 
 
                Jak widać wstąpienie do morsów dało Izerkowi wiele radości, woda przy jego coraz bardziej bujnym futerku okazała się może nie gorąca, ale przyjemnie orzeźwiajaca.
 
 
 

               Psiana swój rozum ma i wie, że po kąpieli w chłodny jesienny dzień konieczne jest bieganie. Do tego nie trzeba go namawiać.



Chwila odpoczynku na złapanie oddechu i bieganko od nowa.



          Piasek morski sprawia, że Izerka nie trzeba szczególnie kąpać, bo jego drobinki "czyszczą" psią sierść. Izer przynosi do domu piaskownicę, ale za to jest przepięknie biszkoptowy, mięciutki i ..... zmęczony.

 
 

poniedziałek, 29 października 2012

"Może to już ostatni spacer w jesiennym parku"

                 No właśnie, pewnie zaraz zaczną się deszcze i śniegi, zatem Izerek w drodze do weterynarza skorzystał jeszcze z brykanka po listkach, które ścieliły się pod drzewami.
                Mały z uwagi na łapkę ma ograniczony ruch i zakaz zabaw z kumplami boiskowymi i jakimikolowiek innymi przez....9 tygodni. Tylko krótkie spacery i kuracja. Biedak siedzi pod drzwiami i piszczy cichutko, tak bardzo brakuje mu kolegów. Ale w listopadzie jedzie na wystawę do Bydgoszczy i tam będzie kumpli bez liku.
               Póki co spaceruje i korzysta:)
 







Weterynarzowi łatwo jest powiedzieć "powoli spacerować". Ale piesek ma swej naturze bieganie!


Można uziemić go badylkiem, ale nie na zawsze!!!


A gdy bryka, to czasem zdjęcia wychodzą własnie takie:(

 
W domu szuka atrakcji. Oczywiście kumpluje się z Pusią:
 

 
 

 
                      Puśka czasem odwiedza Izerka w jego bałaganie, ponieważ jest tu mięciutki, cieplutki kocyk. Jednak pokłady miłości u pieska są tak  wielkie, że królik wygląda jak po kąpieli. Chcąc uniknąć prysznica Pusia po krótkiej chwili ucieka, co niezmiennie zadziwia Izerka, przecież tak się starał, tak zaangażował, a tu żadnej wdzięczności.
 
 
 
 
                  Psina patrzy na nas z pytaniam w oczyskach: "Przecież chciałam dobrze. Nie robiłem Pusi żadnej krzywdy, nawet nie użyłem ząbków, ani łapy. Czemu uciekła?". Ale my już jesteśmy nieco bardziej odporni na te słodkie minki i oczyska.
                 Muszę jednak powiedzieć, że Izerek był "w gościach" i zachowywał się fantastycznie. Nie żebrał, nie chlapał nikogo śliną, raczej leżał i nawet nie domagał się jedzenia w sposób szczególny, a zapachów było całe mnóstwo. Pokazał wszystkie sztuczki, był spokojny. Jednym słowem pies na medal:) Byliśmy z niego bardzo dumni!

piątek, 26 października 2012

"Mglisty dzień"

                    Pogoda zasadniczo tylko nam, ludziom, przeszkadza w spacerach, a właściwie jest wygodną wymówką, aby zaszyć się w ciepełku czterech ścian. Ale pies to co innego, dla niego pogoda nie ma zanczenia. Właściciele psa muszą dostosować się do jego wymagań, zaopatrzyć w odpowiedni sprzęt spacerowy i polubić każdą aurę.
                    Właśnie takiego smutnego, jesiennego dnia, gdy gęsta mgła opadała coraz niżej, postanowiliśmy wybrać się z Izerkiem do lasu. Wzdłuż Trójmiasta po jednej stronie jest Zatoka Gdańska, a po drugiej ciągnie się Trójmiejski Park Krajobrazowy. Nie lubię tych lasów, bo to głównie buczyna, szary, smutny, ciemny las, nie to co iglaste cuda. Ale co tam, Izerkowi wszystko jedno, gdzie idzie na spacer.
 
 
                  Gdy przejeżdżaliśmy przez Oliwę, na głównej ulicy zobaczyliśmy zjawisko, które nas lekko zdumiało i rozbawiło. Wprawdzie jesienne dni przyzwyczaiły nas do prawie letnich temperatur, ale tego dnia miałam na sobie bluzę, polar i kurtkę...Widocznie gościu się lansował na ulicach starej Oliwy.
 
 
                   Gdy dojechaliśmy w głąb lasu i mały wyskoczył z auta, mieliśmy wrażenie, że psina zgłupiał od nadmiaru zapachów. Kręcił się jak bączek, z nochalem przy ziemi i sam nie wiedział, w którą stronę uderzyć.
 

                     Gdy na horyzoncie pojawiły się bale ściętego drzewa, pies oszalał z radości. Zrobienie mu fotki było wręcz niewykonalne, bo intensywny zapach drewana i smak trocin przewrócił mu w głowie, mam nadzieję, że nie na stałe:)
 
  
 
 
                      Krążył po leśnych ścieżkach i nie tylko, wąchał, smakował, za to posłuszeństwa wykazywał niewiele.
 
 
 
                 Jest w środku lasu takie miejsce wypoczynkowe, już właściwie na terenie Sopotu, a nie Gdańska, zwane Borodziejem. Za zgodą leśnictwa można tu zrobić ognisko, impezkę. Izerkowi bardzo spodobały się zwęglone szczapy w ognisku, pewnie pachniały jakimś żarełkiem. Dobrze, że pieskowi nie przyszło do głowy wytarzać się w tym cudzie. Próbował zasiąść za stołem, ale nie było wygodnie.
 
 
Jego uwagę jak zwykle, zajęły wszelkiego rodzaju patyki, kijki, badylki, czy jakkolwiek to nazwać.
 
 
 
Tu natomiast Izerek zdecydowanie przesadził.
 
 
 
            Po leśnych posiłkach czas było na oznakowanie terenu, aby każdy zwierz wiedział, że Izerek tu był. Na tej fotce ma minę, jakby chciał powiedzieć "Fe, ale smród! Czyja to sprawka?".
 
 
              Brykanko czas było zakończyć, gdy piesek zaczął wykazywać zaintersowanie końskimi śladami bytności w lesie. Zarządziliśmy odwrót, co Izerkowi nie bardzo się spodobało. Cóż, ma prawo mieć inne zdanie...
 
 
          Izeruś czasem jest jak dziecko, ponieważ z każdej wycieczki pragnie zabrać do domu pamiątkę. Ta, którą sobie wybrał okazała się zdecydowanie zbyt ciężka, nawet jak na jego możliwości.
 


           Patrzył więc wymownie w naszą stronę oczekując pomocy w niesieniu skarbu, ale nie spotkał się ze zrozumieniem.


Rozżalony dał złapać się na smyczkę i łapa za łapą opuścił jesienny, zamglony las.