Korzystając z pięknej jeszcze pogody jesiennej, niedawno wybraliśmy się do Mikoszewa. To właśnie w pobliżu Wisła wpada do morza. Pisałam już o tym miejscu. Lubimy je, bo plaża szeroka, a od domu tylko 30km. Nie jest to wprawdzie otwarte morze, ale za to po jesiennych sztormach można tu zebrać sporo bursztynu. Są tu też piękne iglaste lasy, które zachęcają do spacerków.
W tym roku nadmorskie lasy obfitowały w maślaki. Izerkowi bardziej podobały się inne grzybki, przecudne, trzeba przyznać.
Jednak plaża to jest plaża i mały od razu wypróbował, czy w tym miejscu woda jest równie atrakcyjna. Może nieco bardziej słodka, bo przecież w pobliżu wody słodkie splatają się z wodami słonymi.
Izerek nie przyłączył się do naszego zbierania bursztynu, natomiast z apetytem objadał drobniutkie muszelki przyklejone do patyków, które wyrzuciło morze. Większe muszelki nie przypadły mu do gustu.
Zaintrygował go wielki kawał drewna, niestety nie udało się go podniesć i wziąć do pyska. Zostało tylko jego podgryzanie.
Mały obchodził dziwo z każdej strony i wreszcie musiał się poddać. Gdyby nawet spędził tu dwa dni, to nie rozpracowałby pieńka tak, jak koszyka po truskawkach. A swoją drogą gdyby zabrać taki "patyczek" do domu, to byłoby zajęcie dla pieska na długie godziny samotności.
Po długim spacerku zarządziliśmy odwrót lasem. Izerek oczywiście przystał na to, jak na lato, bo to ugodowy pies. Tylko że je ugodowość nie zawsze równa się posłuszeństwu, toteż nie zważając na nasze wołania i przywołania pobiegł w bok i... wynurzył się nieco odmieniony.
Nawet przyczajony w krzakach zając zdumiał się na widok tej metamorfozy. Ale pewnie nie takie rzeczy już widział.
Izerek był zaskoczony naszą reakcją, wszak każdy wie o leczniczych i kosmetycznych walorach kąpieli błotnych. Piesek pomyślał, że skoro niedługo jedzie na wystawę to warto skorzystać z okazji i w siebie zainwestować. Niestety inwestycja była mocno, bardzo mocno śmierdząca!!! Nie pozostało nic innego jak odwrót w kierunku morza i kąpiel.
I wcale nie było łatwo go tym razem namówić do wejścia do wody. Przecież tak się natrudził w bagienku, takim boskim mazidłem natarł sobie kudełki, a tu każą zmywać. Nieprawdopodobne! Ala musiała zdjąć buty i prosić pieska, aby zechciał się zanurzyć. Nie udało się jednak zmyć całej skorupy i śmierdząca sprawa towarzyszyła nam przez całą drogę. Nasze nosy wystawione były na ciężką próbę.
W domu poddał się zabiagom pielęgnacyjnym, zjadł michę karmy i poszedł spać. O czym śnił? Tego nie odgadnie nikt:)
Postanowiłam stworzyć nowego bloga, tym razem czysto fotograficznego,
takiego bez pisania, ale z własnymi fotkami.
Zapraszam:)
He he... każdy z właścicieli psiaków przeszedł taki chrzest bojowy :-)
OdpowiedzUsuńPatrząc na muszelki poczułam zapach morza.
Naprawdę zbieracie bursztyny? Koniecznie pokaż nam urobek na foto blogu.
Bardzo fajny pomysł z tym blogiem fotograficznym. Twoje zdjęcia zapierają dech w piersi :-)
Ściskamy :-*
Mam nadzieję, że to tylko chrzest i nie zamieni się w zamiłowanie Izerka do buszowania po bagnach:)
UsuńDzisiaj na spacerze nad morzem oczywiście znów się kąpał:)
Jeśłi chodzi o bursztyn, to zbieramy takie okruszyny, może widziałaś kiedyś w nalewkach bursztynowych. Największe kawałki maja wielkość paznokcia. Ale byliśmy świadkami, gdy kobitka wyłowiła bursztyn wielkości pięści. Ci prawdziwi poławiacze/poszukiwacze wchodzą w takich rybackich kaloszach, z siateczkami na długich kijach i rzeczywiście wyławiają fajne okazy. My tak zabawowo, ale to wciąga, idziesz po plaży jak kura i ciułasz te okruszyny. Mam jednak satysfakcję, że bursztyn zebrany własnoręcznie:)
Niestety najwięcej jest go w szlamie, który wyrzuca morze, wrócę do tego za jakis czas na blogu fotograficznym.
Buziaki:)