poniedziałek, 22 lipca 2013

"Wiejskie życie"

             W lipcu Izerek był 3 dni na wsi. Była moja koleżanka ze swoją suką - beaglem Luśką oraz ja z chłopakiem Izerkiem. Mały bywał już tam, ale nigdy na noc, nigdy tak długo. Przez pierwszy dzień łaził  za mną krok w krok, nawet do toalety się pakował.
            Nie mógł pojąć swoim pieskowym rozumkiem, że ta ogromna łąka, która się przed nim rozpościera należy tymczasowo do niego, że może tu do woli biegać i fikać. Nie umiał tego wykorzystać, czas spędzał u naszych stóp, brykał tylko za kamykami i kijaszkami.
             Musiałam też chodzić z nim na spacery, aby załatwił swe potrzeby, bo wolność go przerosła. Szliśmy zatem w stronę bramy i było w porządku. Nauczył się też chodzenia po schodach, bo spaliśmy na piętrze. Pierwszego wieczora czujnie stał przed oknem balkonowym i patrzył w noc. Zasłoniłam mu okna, ale sobie odsunął przeszkodę i patrzył dalej. Romantyk czy jak? Po jakimś czasie uznał chyba, że jest miło i bezpiecznie i położył się przy mnie na kocyku.
 

           Wstawaliśmy z Izerciem wcześnie i odbywaliśmy spacer w stronę bramy wjazdowej. Interesowały go leśne zapachy, bo nochalek chodził mu na okrągło, ze zdwojoną mocą. Potem kawka w blaskach porannego słonka. Izercio posiłki też jadał na dworze, a jakże:) Miał wielki gar z wodą, z którego Luśka jednak nie chciała korzystać. Widocznie uznała, że damy piją z małych miseczek.
            Oczywiście rano nie mogło zabraknąć porcji biegania po kamlotki i patyki. Izerek miał przy tym toaletę poranną, bo był cały mokry od rosy.
             Zdjęcia niestety kiepskie i prześwietlone, bo zapomniałam aparatu i robiłam telefonem. Biel pieska niekoniecznie dobrze wychodziła na fotkach, ale co tam...
                        

 

              Piesuś uczył się zielarstwa, wąchał i smakował różne roślinki, których miał nieograniczoną ilość. Początkowo próbowałam poskromić jego apetyt na ziółka, ze względu na jego wrażliwy brzuszek, ale było to wręcz niemożliwe i dałam spokój. Nic się nie zadziało, piesek był zdrów.
 


 
               Gdy wstawała Kasia Izerek robił z nią obchód poranny. Szli wokół domu, do szklarni... Normalnie gospodarz pełną gębą.

 
 

            Izercio sprawdzał, jak mają się porzeczki i maliny, próbował resztek truskawek, sprawdzał jak się rosną młode drzewka. Niezwykle interesowały go przysmaki w szklarni, ale potrafił opanować swój apetyt.
 
 
            Gdy wszystko grało piesek wracał do domku i czuwał. Najczęściej siadał na skraju tarasu lub na ścieżce i patrzył w stronę gospodarstwa sąsiadów, gdzie były dwa pieski, ujadające od rana. Sąsiedzi wykonywali jakieś prace budowlane w obejściu, więc piesek nadzorował z daleka, czy wszystko gra.  
 
 

               Kolejne dni były już bardziej spokojne. Psina był wyluzowany, choć czujny. Mogłam już jednak spokojnie oddalić się na jakiś czas, on też drzemał, jak to ma w zwyczaju. Odważył się nawet na samodzielne spacerki wokół domu, ale wolał mieć wszystko w zasięgu wzroku.
 


             Starał się pomagać w pracach ogrodniczych i wyrywał roślinki, które uznał za interesujące. Kładł się zawsze dokładnie w tym miejscu, gdzie pieliłam, czyli tam, gdzie było najbardziej brudno. Upodobał sobie również wynoszenie kamieni, które stanowiły otoczki dla niektórych roślin. Izerek uznał, że kamienie wokół krzaczków to jakiś dziwny pomysł, ponieważ są to idealne zabawki dla niego. Zatem kopał i bawił się nimi, gdy tylko odwróciłyśmy wzrok. A potem udawał niewiniątko:)
 


 

                Gdy zrobiłam bukiet z polnych kwiatów postanowił koniecznie spróbować. Nie rozumiał też, dlaczego postawiłam dzbanek na jego ścieżce i fotografuję kwiatki zamiast niego. Postanowił więc pozbyć się konkurencji:)


            Drugiego dnia pojechałyśmy do koleżanki, która ma domek letniskowy niedaleko. Śmiałyśmy się, że wybieramy się z dwójką dzieci, bo dla każdego psiaka trzeba było zabrać miseczkę i popołudniową porcję jedzenia.
            Psiaki w "gościach" były wyjątkowo grzeczne, niczego nie zniszczyły, niczego nie zjadły, na spacerze słuchały... no powiedzmy. Nie doszłyśmy do jeziora, bo nie chciałam, aby Izer się kapał. On jednak miał swoje zdanie na ten temat i skoro zakazano mu jeziora wskoczył do stawu przy pobliskim domu. Najpierw padałyśmy ze śmiechu, gdy spośród tony zielonej rzęsy wynurzył się  piękny biały łepek pieska. Gdy wyszedł oprócz rzęsy miał też na sobie muł. Ciekawy i "aromatyczny" widok. Nie pozostawało nic innego, jak spłukanie pieska wężem, ale on tego nienawidzi. Był to więc szalony taniec, po którym mokre było wszystko wokół i my też.
            Po powrocie piesek brykał wokół domu jak u siebie, ale nie odkrył stawu, który też jest na posesji. Całe szczęście!!!
 

                Trzeciego dnia zostałyśmy zaproszone na kawę do sąsiadów. Pieski zostały zamknięte w domu. Luśka podniosła lament, zatem Izerek nie chciał być gorszy i dołączył basem. Nie było nas może godzinę i przez ten czas pieski "pilnowały" domu w sposób głośny i wyraźny. Gdy wróciłyśmy ucieszyły się jakby nie widziały nas przez długie tygodnie. A potem mogły wreszcie w spokoju rozłożyć się na trawce.
 



            Pewnego popołudnia na chwilę przyjechał Adam. Izerek nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Skakał, piszczał, a ogon wirował jak tornado. Pan pobył jednak krótko i jechał do pracy. Trzymałam chłopaka, zanim nie odjechał. Potem psina pognał do bramy, wrócił z powrotem i spojrzał z takim żalem, że jest to nie do opisania. Następnie usiadł na drodze i patrzył w stronę, gdzie odjechał pan. Biedaczek.... 
  

              Cieszyło nas to, że Izer i Luśka zgadzają się z sobą. Luśka na 8 lat, swoje przyzwyczajenia i humory. Nie każdego psa toleruje. Ignorowali się wzajemnie, choć chłopak bardzo chciał mieć w suni towarzyszkę do biegania. Ona jednak jest już raczej stacjonarna, grubiutka jak paróweczka, nie rozumie po co marnować energię na uganianie się za jakimiś badylami, czy kamlotami. Lepiej wskoczyć na kolanka, poprosić o pieszczoty i przysmaki, położyć się obok pańci. Patrzyła więc na malucha z politowaniem.
 

             Pogoniła Izerka tylko trzy razy. Raz, gdy próbował pokazać, że jest facetem. Szybko dała mu do zrozumienia, iż nie z nią takie numery. Smarkacz podkulił ogon i zwiał. Potem mały chciał jej zabrać szmatę, która zgarnęła do legowiska. Znów dostał po nosie, ale cierpliwie poczekał jak suka odejdzie i dorwał to, co chciał.
            Trzeci raz to była walka w ostatni poranek. Luśka wyczaiła na kompoście starą, wysuszoną na kamień połówkę chleba. Przyniosła ją do swego legowiska i zajadała ze smakiem, a mały stał w bezpiecznej odległości i ślinka mu leciała. Wreszcie łakomstwo wzięło górę nad bezpieczeństwem i psina zbliżył się do suki. Warknęła, najeżyła się, postraszyła i pogoniła chłopaka. Cóż, Izerek jest cierpliwy. Poczekał, aż panna starci na chwilę czujność i skoczył po zdobycz. Luśka zdążyła mu tylko wyrwać kilka kudełków, ale chlebek był już w mordce cwaniaczka. Nie wyobrażacie sobie nawet, jaka miał dumną minę, jaki był szczęśliwy, zadowolony. Luśka natomiast była bardzo zła:(
 

Chlebek został skonsumowany, popchnięty patykami, zatem drugie śniadanko załatwione.

 
               To były wspaniałe trzy dni. Psina był radosny i zadowolony, ja jeszcze bardziej. Lato na wsi nie ma porównania z niczym innym. Sielsko i anielsko. Po powrocie Izerek węszył jak szalony, przypominał sobie znajome ścieżki i zapachy. Był pełen energii, jak to po wczasach, ale też stęskniony za pieskami. Gdy wieczorem na boisku spotkał swoją Fazę wyczerpał limit wrażeń i po powrocie do domu spał kamiennym snem do rana, kiedy to musiałam  go budzić, aby wyszedł na spacerek.

3 komentarze:

  1. Ależ zrobiło się sielsko-anielsko :-) A ogród, po którym brykał Izerek, tak piękny, że aż nabrałam ochoty na plewienie :-) Jeśli ktoś będzie miał pretensje, że mam obsuwy w blogowaniu, to zrzucę na Ciebie i Izerka :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O cwaniaczku, nie ma tak dobrze:)
      Ogród? Wypielony? Żartujesz chyba?!!!!
      Tam jest robota syzyfowa, bo znajomi bywają tam co jakiś czas, nie mieszkają jeszcze na stałe, choć takie są plany. Zatem rośliny posadzone są wciąż jeszcze przypadkowo, na większości terenu króluje łąka z trawą po kolana (tu też nikt nie chce paszy dla zwierząt). Gdy tylko przyjeżdżamy z koleżankami pomagamy w "strzyżeniu" i pieleniu. Wyczyszczone kamienne schodki to moja krwawica, ale już za 2 tygodnie znów będą zarośnięte. Z lasu wkrada się mech, darń i kiepsko się pieli. Ja najbardziej lubię wszelkiego rodzaju cięcie i gdy moja Kasia powiedziała "tnij co chcesz" z radością złapałam za sekator i szalałam. Miałam pomysł, aby modrzew zamienić w podobiznę Izerka, ale dałam spokój:)
      Tam się super wypoczywa, ale dopóki nie zamieszkają nie ma sensu przeprowadzać skomplikowanych prac ogrodowych, ot tak dla uchronienia tych roślin, które są, dla przyjemności i choćby kawałeczka ziemi noszącej ślady ręki człowieka.
      Ale skoro nabrałaś ochoty do ogarniania własnego ogrodu, to dobrze:)Powodzenia!
      Buziaki:)

      Usuń
  2. Izerek ma się dobrze, bo ma wakacje przez cały rok, a nie tylko podczas kanikuły:)
    Nie musi po krótkim urlopie wrócić do pracy. Trudno więc się dziwić, że rozpiera go radość,
    a beztroskim zabawom nie ma końca *,*
    A gdy zdrówko dopisuje, czego mocno życzymy ( tu: Klub MTI :) ), to już pełnia szczęścia
    - i dla pieska, i dla jego opiekunów.
    Pozdrowionka serdeczne :)

    OdpowiedzUsuń