piątek, 20 czerwca 2014

"Metamorfoza"

            Wolny dzień wykorzystałam na relaks u koleżanki. Znów babskie spotkanko i cudowny pobyt na świeżym powietrzu. Pogoda sprzyjała, zatem skoro świt wyruszyłyśmy w drogę, krótką, 40 minut zaledwie, bo rano śpiochy jeszcze nie wyszły z domków:)
            Oczywiście na wieś zawsze zabieram Izercia. Psina wypada z auta jak burza, wita się z Luśką i rozpoczyna szaleństwo. Sam nie wie, od czego zacząć, jest tak nakręcony.
 
 
          Tym razem było tak samo. My też ruszyłyśmy na obchód włości, patrząc, co się zmieniło. Przy okazji robiłam zdjęcia kwiatków. Dobrze, że miałam aparat, bo to, co zrobił psina przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
         Od zawsze twierdziłam, że Izerek ma różne pomysły. Tym razem poszedł na całość. Jest na terenie posesji maleńki staw. Zarośnięty, zazwyczaj suchy. Ale czasem po deszczach, a takich trochę było, jest tam kałuża wody. Tym razem nie było kałuży, tylko błotko. Chyba już domyślacie się, jak wykorzystał je Izerek. Poprzednio też tam wszedł, ale miał brudny brzuch i łapy. Teraz, gdy wynurzył się z bagienka, z tym wyrazem błogiego szczęścia, zaniemówiłam. Moje koleżanki zwijały się ze śmiechu. Izerek miał tylko w miarę czysty ogon, którym wachlował jak flagą poddańczą "Poddaję się, nie krzycz. To było silniejsze ode mnie". Wyglądał jak:
  • sfilcowana owieczka o ciemnym umaszczeniu,
  • zbrukany wiejski kundel po przejściach,
  • psi żołnierz udający się na tajną misję,
  • Shrek w psim wydaniu.
            Zresztą popatrzcie sami. Wyprysł z bagna, spojrzał wesoło i zaczął szalone turlanie w trawie. Wyraz szczęścia i radości na psim pyszczysku był nie do powtórzenia. Nie sposób było na niego krzyczeć, bo brudny i mokry pies, to szczęśliwy pies.
 



 




 

A tak mógłby wyglądać pies, który właśnie wybiera się na wystawę:)

 
                W którymś momencie pognał w kierunki domu. Zdążyłam tylko krzyknąć do koleżanki, aby zamknęła drzwi na taras, bo w domu mogłoby być niezłe pobojowisko.
 
 

 
                Gdy siły psiny nieco opadły postanowiłam umyć diabła, bo zapach był nieco kiepski. Izerek nie znosi węża ogrodowego równie mocno jak odkurzacza i utrzymanie go jest niemożliwe, przy jego sile wprost niewykonalne. Zatem przywiązałam bestię przy drzewka i wężem spłukałam resztki szczęścia. Nie był zadowolony. Gdy zwolniłam go z uwięzi, to.... Oczywiście wyprysł jak z procy i wytarzał się w piasku. Ale żwir był w miarę czysty, z czasem resztki opadły.
 
 
 



Miał gdzie szaleć, przestrzeń aż za duża, jak na jego potrzeby.


 
Typowy uśmiech goldenkowy. Tym razem nie miał podtekstu "A może bagienko raz jeszcze?".



Luśka patrzyła z niedowierzaniem na tego wariata.

 
Po pewnym czasie pies był naprawiony.
 

 
Czy ten piękny pies przypomina smolucha z powyższych fotek?

 
Po powrocie spał i śpi do teraz:)

9 komentarzy:

  1. Ha, ha ha... chyba każdy właściciel goldena doświadczył takiego utaplanego szczęścia :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, masz rację. Zdarza się to nie po raz pierwszy, ale dotychczas choć skrawek łepetyny pozostawał czysty. Jak widać głowa też potrzebowała błotnych okładów dla urody:) I ten uśmiech, gdy wyprysł z bagienka. Jak łobuz, który wie, że zrobił źle, ale powtórzyłby to raz jeszcze.

      Usuń
  2. On jest boski:) Posmyraj go ode mnie za uszkiem:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Smyram, bo uszyska już czyste:) I przyznaję, że jest boski, czysty, czy brudny. Mój i najpiękniejszy:)

      Usuń
  3. Tak sobie patrzę i myślę - sama słodycz i piękno w czystej / hm...;) / postaci :))
    Zabawa przednia:), i dla Izerka, i dla oglądających te fotki .
    A dla tych, którym przyszło pieska oporządzić, to pewnie ciut mniejsza.
    Ale kto by się tam dłużej o to gniewał..;) Jedno ciepłe goldenie spojrzenie może wiele, prawda?
    Cieplutko pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słodycz i piękno powiadasz? Szkoda, że przez bloga nie można przekazać zapachu..... Droga Ksanthippe, uwierz, że nie było to słodkie:)
      Ale tyle szczęścia na psiej mordce, że wybaczam łobuziakowi. To spojrzenie goldenkowe, niestety dla nas, ale potrafi zdziałać cuda.
      Dobrze, że było gdzie psinę upalować i spłukać. Kiedyś musieliśmy śmierdzielka błotnego dowieźć do domu autem.
      Pozdrówka dla Ciebie:)

      Usuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. haha,fajna opowieść :)
    takiemu kochanemu pupilkowi wszystko się wybacza:)
    mam podobnie z moim kotem :)

    OdpowiedzUsuń