Wczorajszy dzionek był dla Izerka bardzo, bardzo długi. Rano oszczędny spacerek, aby psina zachował siły na później. Droga na kolonie to około 70km. Nasz piesek, gdy tylko zostaje włożony do auta, natychmiast przyjmuje pozycję "do spania" i rzeczywiście po krótkiej chwili śpi. Fantastyczne jest to, zę nie wyrywa się, nie pcha do przodyu, nie piszczy i nie szczeka. Jazda z nim to prawdziwa przyjemność.
W czasie drogi tłumaczyliśmy małemu, że musi bardzo ucieszyć się na widok Alusi, że powinien machać ogonem i dawać buziaczki. Ala dzwoniła chyba co 10 minut ze standardowym pytaniem: "Kiedy b ędziecie?". Trudno się dziecku dziwić, bo chociaz kolonia świetna, to piesek jest na pierwszym miejscu.
Izerek nauki zrozumiał, bo to przecież bardzo mądry piesek i oszalał, gdy zobaczył Alę. Odetchnęliśmy z ulgą, bo mogło zdarzyć się, że zapomni. Dziecię szczęśliwe, pokazywało wszystkim szczeniaczka. Nie zliczę, ile rąk go głaskało, ile oczu podziwiało, ile komplementów usłyszał.
Poszliśmy nad jezioro, licząc, żę peisek polubi wodę. Na razie wchodzi, gdy go czymś kusimy, ale bez euforii. Znowu udowodnił., że pływac umie, ale wykonuje tę czynność, aby sprawić nam przyjemność, nie sobie:)
Przyjął startegiczną pozycję na brzegu i delektował się pięknem krajobrazu.
Bardzo kusił go lód, który miała Ala, więc odważył się wejść do wody. Uznał jednak, że ta kropelka owocowego soku nie była warta takiego poświęcenia i patrzył na nas z niemym wyrzutem.
Pogłówkował i uznał, że więcej nie nabierze się na takie numery.
Podczas drugiej, popołudniowej wizyty nad jeziorem dostał ucho i spokojnie dziumdział przysmak pod krzaczkiem. Nie denerwowała go 70- siątka dzieci i spora grupa dosrołych. Miał miskę z wodą i ulubiony przysmak, nikt nie kazał mu zdawać na kartę pływacką, więc popołudnie uznał za udane. Potem pobiegał po lesie, skosztował jagodę, udawał wiewiórkę i pogryzł milion szyszek. Nad jeziorem zjadł kolację, która na świeżym powietrzu smakowała wybornie.
Sadziłam, ze może się bać dużej ilości dzieci, hałasu, głośnej muzyki, która była w czasie wystęów kolonistów. Ale on był bardzo dzielny. Siedział nieco dalej, na zimnej powierzchni, pod krzaczkiem i o swojej godzinie uciął drzemkę, bez względu na okoliczności.
W drodze powrotnej słodko spał i nawet nie przeczuwał, że po tak intensywnym dniu okropni państwo zafundują mu jeszcze jedną niespodziankę. Pojechaliśmy do szwagierki, która ma 10-miesięcznego labradora. Najpierw z auta został wyniesiony Izerek, bo w końcu był gościem, a potem na smyczy wyprowadzono Homera. Nie widziałam go ponad miesiąc i wydawało mi się, że urósł starszliwie. Przy malutkim Izerku wydawał się ogromnym psem.
Homer jest ostatnio bardzo pobudzony i robi wszelkie możliwe podkopy i kombinacje, aby dotrzeć do mieszkającej w pobliżu suczki. Gdy zobaczył naszego malucha rzucił się na niego. Po raz pierwszy zaobserwowałam, że Izerek nie położył się na grzbiecie w uległej pozycji przed więszym i starszym psem. Chciał się bawić, ale był nieco oszołomiony. Labrador był na smyczy, co pozwoliło malutkiemu przetrawić to, co zastał. Szybko zrozumiał, że w takiej sytuacji ma przewagę i bezczelnie zaczepiał starszego. Potem spuściliśmy Homera ze smyczy i zaczęło się szaleństwo. Izerek wcale nie odstawał od dorosłego już prawie psa. Nie pozwalał sobie na zaczepki, a że był mniejszy i słabszy wymyśłił swój sposób na pokonanie wroga. Gryzł go w uszy i w wargi. Homer nie wiedział, o co chodzi, bo próbował znokautować malucha, a on okazał się bardzo zadziorny. Co chwilę był odpoczynek, picie ze wspólnej miski (Izer wymusi pierwszeństwo) i dalej brykanie:)
Po jakimś czasie zabawa była już spokojniejsza, ponieważ oba psiaki opadały z sił. Po takich doświadczeniach malutki przespał calutką noc i był zdziwiony, że już 6.30 i trzeba iść na spacerek.
Dziś upał nie pozawalał na większą aktywność. Do Izerka przyszła dziś w gości malutka Lenka - półtoraroczna dziewczynka. Mały nie zrobił jej krzywdy, nawet nie złapał ząbkami, ale chętnie przyjął herbatnika. Chwila nieuwagi Lenki wystarczyła, aby wykradał jej zabawki. Ale zachował się na medal.
W nagrodę za dobre sprawowanie poszedł na boisko. Codziennie o 18.30 spotykają się tam właściciele łagodnych piesków, aby mogły sobie pobiegać. Izerek był tam już trzeci raz. Wraca wykończony, ale szczęśliwy. Dzisiaj było 10 piesków, w tym 4-letni goldenek i 4-miesięczny labrador. Tego ostaniego Izer prowokował i nieustannie zaczepiał, nawet pisnęły trochę w którymś starciu. Jednak pomysł na wspólne pieskowe szaleństwo bardzo się nam podoba. Stali bywalcy mówią, że ich pieski, gdy zbliża się godzina X szaleją przy drzwiach gotowe do wyjścia, bez względu na pogodę, czy plany właścicieli.
No dobrze, przyznam się wreszcie :-) Ani Jaskier, ani Mantra nie pałają miłością do wody. Myślałam, że może za mało włożyłam wysiłku w oswajanie ich z wodą, ale być może, że to jednak sprawa wrodzona. Tylko jeden z moich pięciu goldenów uwielbiał bezgranicznie wodę- była to najstarsza nasza sunia- Bułeczka. Trudno było ją odwołać z wody. Zapominała o bożym świecie.
OdpowiedzUsuńWiesz, to nie jest tak, że Izer do wody nie wejdzie. Gdy my jesteśmy, to wchodzi, dla przysmaku nawet pływa. W sumie nie wiem, czy brak miłości do wody należy uznać za minus, bo gdy widzę psy taplające się w każdej kałuży czy bagnie, to raczej niechęć Izerka uznaję za plus. Obserwuję na osiedlu niektóre pieski, jak tarzają się w błotku i wygladają potem...odpowiednio. Są oczywiście szczęśliwe, ale mój mały tez na zasmuconego nie wyglada. Ona raczej zgłębia tajniki przyrody: wącha i smakuje kwiatki, podgryza trawę, ewentualnie bawi się w górnika. Niektórzy właściciele goldenków mówią, że ich pieski na początku bały się wody i zasmakowały w przyjemności później. Czas pokaże:)
Usuń