niedziela, 17 czerwca 2012

"Działkowiec"

                 W sobotę i niedzielę byliśmy u moich rodziców. Wszyscy byli zadowoleni, bo:
  • Pusia mogła przez dwa dni dojść do siebie, nikt jej nie szarpał, nie trącał łapą, nie szczypał zębiskami, nie wyciągał z klatki za uszy, nie bawił się w berka,
  • my cieszyliśmy się z wizyty u rodziców,
  • oni cieszyli się z naszej (mam nadzieję:) ), ale nade wszystko radowali się z obecności Izerka.
               Mały był "w gościach" bardzo grzeczny. Obwąchał nowe kąty, napił się, zjadł i wybrał sobie miejsce za kanapą. Miał wszystkich na oku i mógł się spokojnie zdrzemnąć. Gdy to miejsce mu się znudziło, kładł się na środku przedpokoju i zdecydowanie ignorował wszystkich. Niczego nie ukradł, nie żebrał przy stole, nie załatwiał swoich potrzeb w mieszkaniu. Ideał:). Pokazał, że jest prawdziwym chłopakiem i od razu zainteresował się samochodem.


              Ale to nie wszystko! Pisałam, że wychodzimy na baaardzo wczesne spacerki. Okazało się, że to ja budzę psa, a nie on mnie. Gdybym miała na tyle silnej woli, aby poleżeć dłużej w łóżku, to i piesek spałby pewnie do oporu. Skąd taki wniosek? Otóż u rodziców spałam na gąbce, a więc nisko, akurat odpowiednio na wizyty psinka. Mały w nocy przyszedł do mojego pokoju i położył się w nogach. Przypadkiem musiałam go szturnąć, bo wgramolił się na poduszkę. Zerknęłam na zegarek: 4.18. Jakoś po całym tygodniu nawet ja, ranny ptaszek, nie miałam siły zwlec się z łóżka i iść z psem. Zatem zupełnie niewychowawczo pogłaskałam zbója, a on, o dziwo, zasnął.
            Leżałam więc cicho jak mysz pod miotłą, aby tylko mordy nie obudzić. No, ale leżenie po obudzeniu nie jest w moim stylu, więc zaczęłam czytać książkę. W tym czasie Izer przybierał najrozmaitsze senne pozy, a ja za każdym razem myślałam, że wstanie. Pod presją ubrałam się w dresik i dalej z książeczką. Minęła 5.00, a mały nic. Postanowiłam zaryzykować i poszłam do łazienki. Wracam: śpi.  Zrobiłam kawkę, zjadłam ciacho, a co, trochę kalorii przed długim spacerem z psem to dobra rzecz. Izer dalej spał.
           Zegar pokazał 6.00, a tu oprócz przewrotów i westchnień, żadnych oznak pobudki. Wreszcie nie wytrzymałam i potarmosiłam pieska, który posłusznie wstał, aczkolwiek z przeciętną ochotą na wyjście. Bardzo długi spacer trwał może 5 minut: siusiu, kupa, smycz w pysk i do domu. Tak mnie dziś mały przetrzymał, zobaczymy, co będzie jutro. Czyżby wyjściem z sytuacji było przygarnięcie pieska na własną podusię? O nie, mimo całej miłości, niekoniecznie, bo ten malutki szczeniaczek za chwilę będzie dość dużym pieskiem i wtedy poduszka okaże się zbyt mała:) Już i tak noszenie klopsa z trzeciego piętra w górę i w dół było uciążliwe. Ale dbamy o stawy pieska, dopóki można.
          Dzisiejszy dzień okazał się bardzo ciepły, więc zaraz po śniadaniu pojechaliśmy na działkę. To był raj dla Izerka. Patyki, jabłka do podrzucania, duża przestrzeń do biegania.




               Szczególnie interesowały go zwisające gałązki wiśni. Tak długo walczył, aż pokonał wroga, a co! Takiej samej sztuczki próbował z iglakami, ale tu nieco się zdziwił, bo nie okazały się tak smaczne, delikatne i uległe:) Szczeniaczek nie poddawał się i co chwilę wracał, aby poskubać igiełki. Fukał i wypluwał, ale uparcie zgłębiał temat.




            Większą łaskę okazał kwiatkom. Tylko niektóre wyrwał - widocznie uznał, że nie bardzo tu pasują. Inne natomiast w pełni zaakceptował i stwierdził, że do "twarzy" mu w żółtym.


              Pozwolił mi też na wykonanie kilku portretów, co podczas jego brykania jest zadaniem wyjątkowo trudnym, czasem wręcz niemożliwym. Jednak dogadaliśmy się z Izerkiem i postanowił dla świętego spokoju na chwilę zwolnić.




              Wreszcie pies stwierdził, że ma dość wszystkiego: fotografa, biegania, wąchania kwiatków, zgłębiania tajemnic payków i iglaków. Postanowił więc, że drzemka na huśtawce będzie sam raz.


                Po odpoczynku znów nastąpił przypływ sił i niespożytej energii. Tym razem Izerek, zniesmaczony wczorajszą porażką polskiego zespołu na Euro, postanowił wziąć sprawy w swoje łapy i przygotować się do kolejnych rozgrywek. Rozpoczął od treningu indywidualnego.


                 Piesek bardzo polubił działkę i chętnie przyjedzie tu latem, aby pod nieobecność dziadków nieco wypielić. Przy okazji zorientuje się, które rośliny nie pasują do jego wizji i usunie je raz na zawsze. Mam nadzieję, że nie będzie to grusza, czereśnia ani pięknie kwitnąca juka.
                W drodze powrotnej zafundowaliśmy szczeniaczkowi dwa rodzaje doświadczeń. Po pierwsze zapoznaliśmy go z dużą wodą, jaką jest jezioro. Zainteresował się, chwilę postał i stwierdził, że skoro państwo się nie kąpią, to on też nie będzie się wygłupiał. Przecież nie ma jeszcze kąpielówek:) Spojrzał na nas z wyrzutem jakby chciał powiedzieć "I co, sprawdzacie mnie? Jeszcze się przekonacie, że woda to mój żywioł!".




            W drodze Izerek jest bardzo grzeczny. Od razy przykłada głowę do poduszki i śpi. Nie przeszkadza, nie złości się, nie denerwuje. Super podróżnik. W nagrodę za dobre sprawowanie i w celu pokazania Izerkowi nowego gatunku kwiatów, przystanęliśmy na polu. Oto makowa panienka i makowy chłopczyk:)


              Na zakończenie poznał pieska innego niż goldeny z Tuskulum - ciotkę Luśkę, suczkę rasy beagle. Luśka ma 8 lat i charakterek, ale pierwsze spotkanie nastąpiło na podwórku i nie było źle. W mieszkaniu mały zaczął się rządzić, poszczekiwać i zaczepiać, co suni nie przypadło do gustu. No bo co to za porządki. Przychodzi smarkacz, zupełnie obcy, zdobywa względy jej pani i jeszcze pozwala sobie na pyskowanie. Dla bezpieczeństwa nastąpił powrót na dwór:)
              Po tak wielu emocjach Izerek z radością wrócił do domu, gdzie poprzestawiał legowiska, szmaty, zabawki, wtargnął na taras jak torpeda, ukradł torbę, buty, bluzkę i całe mnóstwo innych rzeczy. Wreszcie zauważył swoją ulubioną maskotkę Pusię. Tym razem musiała nastąpić moja interwencja, a mały nie naciskał na zaprzyjaźnianie się, bo miał jeszcze w planie atak na plastikową butlę i taboret.
               Chyba padnie dziś i pośpi do....powiem Wam jutro:)
Pozdrawiam:)

6 komentarzy:

  1. O rany! Mały tajfun :-) Po prostu ucieszył się z powrotu do domu :-) Ostatnio, jak go wywieźli ze znanego sobie miejsca, to na amen :-)
    Świetne zdjęcia i super relacja.
    Do wody chętnie wejdzie w towarzystwie jakiegoś pływającego psa. Zatem może trzeba załatwić jakieś korepetycje z pływania? :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak właśnie myślałam, że warto zainwestować w jakąś szkółkę pływania. Ala nie idzie za tydzień na basen, bo wyjeżdża na kolonie więc może tam?
      A czy zamiast pływającego pieska może byc pływający pan? Gorzej, gdyby pana umiejętności wypadły słabiej, prawda?
      Pozdrawiam:)

      Usuń
  2. Chyba już z dziesiąty raz oglądam zdjęcie :) makowej panienki i makowego chłopczyka :)
    Przeurocze :)
    Pozdrowionka dla Ali :) Coś mi się wydaje, że przez Izerka, to za bardzo nie ma ochoty, na wyjazd na kolonie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ala pogodziła się z tym, że kolonie rozpoczną jej wakacje. Świetnie się złożyło, że piesek jest już teraz to zdazy się nim nacieszyć. Oczywiście zobowiązała nas do odwiedzin z pieskiem w połowie turnusu. Tam jest super jezioro więc będziemy uczyć Izerka pływać. Za pieski - towarzyszy posłużą Ala i Adam, a ja przejmę rolę fotografa:)

      Usuń
  3. Fantastyczny opis życia Izerka, nasz zachowuje sie identycznie....rośliny to jego zyciowa pasja :) co do wstawania to jest identycznie, Kaizer czeka aż wstane i wtedy szybko na dworek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Izer uwielbia truskawki. Gdy tylko czuje ich zapach jest bardzo zaintyeresowany, karma w misce nie jest tak atrakcyjna:)

      Usuń