poniedziałek, 4 czerwca 2012

"Tytułem wstępu"

Zanim zacznę pisać na bieżąco,
w skrócie przedstawiam cztery miesiące psiejskiej historii,
a więc "jak to się zaczęło?".    
  
Luty 2012r.

"Jak zaświatała nam myśl o posiadaniu psa"
Postanowiliśmy mieć psa! Prawda, że to nic odkrywczego? Połowa populacji marzy o psie, a dzieci z pewnością wszystkie.
Jednak tak, jak dla dziecka jest to decyzja łatwa i prosta, bo pies stanowi zabawkę, tak dorośli rozumieją, że obok radości, są to liczne wyzwania, obowiązki i prawdziwa rewolucja w domu. Na początku jest cudnie, bo wszyscy zapatrzeni są w szczeniaczka, zabiegają o jego względy, takie siusiu co 5 minut, czy kupka na dywanie "to nic takiego". O, nawet ranne spacery są na początku przyjemnością. Ale potem jest trudniej, trwa walka o sprzątanie, wyprowadzanie zwierzaka. Dziecko musi się dużo uczyć, ma do zrobienia kolejny projekt, czeka je klasówka, kartkówka, sprawdzian, "Oj, jak mnie boli głowa" i różne takie. I co się dzieje? Obowiązki spadają na rodziców. Oczywiście nie zawsze tak jest, ale do decyzji o posiadaniu psa trzeba dojrzeć i liczyć się z tym, że to na nas, dorosłych, spadnie większość obowiązków.
Pusia
Sama od dziecka marzyłam o psie i udało mi się przekonać rodziców gdzieś na początku liceum. Doskonale więc rozumiem wszystkie dzieci, a tym bardziej swoją córkę Alę, 13- letnią jedynaczkę. Od zawsze kochała zwierzątka i marzyła o ich posiadaniu. W wieku 6 lat otrzymała króliczka. Cudowne zwierzątko, zaskoczyło nas na plus w każdym aspekcie. Pusia ma się dobrze, ma 7 lat, jest zabawna i bardzo mądra, ale królik to nie pies. Kiedy u kuzyna córci pojawił się  mały labrador, temat czworonoga powrócił ze zdwojoną siłą. Od grudnia słyszymy pies, psa, psu, psie, psem, we wszystkich przypadkach, ze wszystkimi możliwymi obietnicami i argumentami (słusznymi i rozsądnymi zresztą).
I zaczęliśmy to rozważać, tym bardziej, że też kochamy zwierzęta. Sama miałam 2 psy, chomiki, świnki, rybki, nawet papugi przewinęły się przez dom rodzinny. Początkowo, mimochodem, rzucaliśmy temat psa, potem pojawiał się on z coraz większą częstotliwością. A córunia nie odpuszczała i przysłowiową "dziurę w brzuchu wierciła". Gdy rozważyliśmy wszelkie za i przeciw, okazało się, że plusów jest więcej niż minusów.
Minusy oczywiste: ewentualne zniszczenia i częste sprzątanie (nie cierpię bałaganu), no i koszty, niestety niemałe. Problem wychodzenia nie istniał, bo uznaliśmy to za plus, że wreszcie będziemy się więcej ruszać. Ja wstaję skoro świt, zatem nawet baaaardzo długi spacer przed pracą jest możliwy.
Gorzej z doczyszczeniem psa po spacerze, szczególnie wtedy, gdy pada deszcz. Ale i na to jest sposób. Pies mój/moich rodziców od małego był tak nauczony, że po powrocie ze spaceru czekał na wytarcie łap na swojej szmatce w przedpokoju. Nawet latem, gdy było sucho nie ruszył się z miejsca. A gdy była plucha wskakiwał do brodzika i czekał na umycie całego "podwozia". Nie ruszył się, nawet przywoływany, dając do zrozumienia "Ktoś tu chyba o czymś zapomniał. Uczą mnie by nie wchodzić, a potem zapomianają". Tak więc wiedzieliśmy, że można nad bałaganem w pewnym stopniu zapanować. Ale to chyba przerażało nas najbardziej, bo mieszkanie nowe, nabyte ogromnym wysiłkiem, z pięknymi ciemnymi podłogami (nigdy więcej) i równie ciemnymi meblami (efektowne, zwłaszcza, gdy już po kilku godzinach otula je warstwa kurzu). I tu nagle pies...
Ale że nieco szaleni z nas ludzie, coraz bardziej pragnęliśmy takiego merdacza, który witałby nas na powitanie, członka rodziny, obiektu do kochania, przytulania, zwierzeń i plotek, towarzysza spacerów, przyjaciela. No i postanowiliśmy! Aby mieć jeszcze złudzenie możliwości odrzucenia decyzji i większej mobilizacji dla dziecka, postawiliśmy warunki: nauka i porządek. I zaczęło się!
W pokoju dziecka pojawiła się wielka korkowa tablica, a na niej ogromny napis "Ucz się dla psa". Cóż na to powiedzieć? Dziecko uczyło się jak szalone, osiągało bardzo dobre wyniki (jakby kiedyś były złe!), a porządek zapanował w pokoju niespotykany. Pomagała nam w wielu codziennych sprawach. Ale to nie wszystko, bo przeszła samą siebie, gdy codziennie nastawiała budzik na godzinę szóstą rano (chociaż nie ma problemów ze wstawaniem). Dlaczego? Otóż tłumaczyła, że jak będzie pies, to trzeba będzie z nim rano wyjść, więc teraz w ramach terningu może chodzić po bułeczki. Tym sposobem śniadania były pachnące:) Rozbrajała nas całkowicie.
I tak krok po kroku decyzja stawała się bliższa, nabierała relanych kształtów. Niby przypadkiem i od niechcenia zaglądaliśmy na "psie" strony. Córcia miała wszystko "obcykane", zgłębiła dużą wiedzę i wyjaśniała wszystko ze znawstwem.
"Dlaczego golden retriever?"
Wybór rasy psa to coś bardzo subiektywnego, coś, co nie podlega ocenie i nie powinno budzić komentarzy. Ale skoro to mój blog, to pozwolę sobie na kilka własnych opinii. Tak jak ktoś lubi kuchnię włoską, a inny francuską, tak jak jedni wolą miasto, a inni wieś, wczasy w górach, lub plażowanie w Egipcie, tak samo jedni preferują sarenki, a inni dogi. 
Oczywiście nikogo nie chcę obrazić, nikomu sprawić przykrości, zamieszczam tu tylko własne opinie i sądy. Miałam dwa kundelki, najmądrzejsze i najwspanialsze na świecie, dlatego wiem, że kochać można każdego psa, o gustach się nie dyskutuje.
Kocham prawie wszystkie rasy psów, uwielbiam króliczki, lubię świnki i chomiczki, jestem w stanie zaakceptować koty u kogoś lub wokół domu, zatem większość futerkowych jest w stanie mnie oczarować. Jednak najbliższe sercu są mi psy i to psy długowłose, średnie lub duże. Tu zgadzamy się rodzinnie. Pies to gromada kudłów, ale zdecydowanie łatwiej jest zebrać te długie, niż wbite w kanapę, czy dywan szpileczki - to praktyczny, wynikający z doświadczenia punkt widzenia. Jednak nade wszystko lubię miękkie futro, delikatną, puszystą sierść.
Spośród psów zecydowanie odrzucam boksery, dobermany, wszelkie rasy uznane za niebezpieczne, sarenki, bassety. Nie intersują mnie też Yorki, chociaż mam wrażenie, że często niechęć do tych piesków podyktowana jest głupotą ich właścicieli. Gdy widzę lalunie z pieskiem w torebce wkraczające do sklepu, szkoły, banku, restauracji, ba nawet do przychodni, to szlag mnie trafia. Pieski jazgotliwe, a poza tym nie wyobrażam sobie mojego męża wychodzącego na smyczy z takim chucherkiem.
Tak więc rasa...Wielokrotnie podczas spacerów i wycieczek oraz w luźnych rozmowach mówiliśmy o psach, o tym, jakie się nam podobają. Ja od zawsze chciałam mieć rudego setera irlandzkiego. Moi mówili: "ma trochę za długi pysk, ale ładny". Przewijały się spaniele, owczarki nizinne, teriery, nawet i wilczury.
Kiedyś, na wystawie psów w Sopocie byliśmy świadkami popisów i pokazu umiejętności psów asystujących, goldenów i labradorów. To było niesamowite widowisko, ich mądrość, spokój, opanowanie i możliwości zwróciły naszą uwagę, wzbudziły zachwyt, podziw. Uznaliśmy, że to wyjątkowe psy i chyba już wtedy, w zakamarkach naszej podświadomości, wybraliśmy goldena za "swojego" psa.
U dziecka pojawiła się fascynacja rasą. Plakaty, tapety, pościel z motywem, ręczniki. Jednak nie znaliśmy bliżej żadnego pieska tej rasy. Mieliśmy za to okazję poznać labradory - sympatyczne, z wielkim potencjałem, ale wieczne "śmietniki", mające tendencję do tycia i zdecydowanie dla nas mniej atrakcyjne niż goldenki.
Wystawa psów - Sopot
I jakoś tak niechcący golden rertiever zrobił sobie miejsce w naszych sercach. Czas płynął szybko, dziecko podsycało zaintersowanie, nierealne marzenia nabierały kształtów. Coraz bardziej wyraźnych, wartych uwagi i przemyślenia. Jeśli myśleliśmy pies, to myśleliśmy golden:) Widzieliśmy oczyma wyobraźni tego złotego szczeniaczka, brązowe, ciemne, mądre oczy i uśmiech, bo goldeny się śmieją!                                                                                                                   
Marzec 2012r.
"Poszukiwania psa"
Poszukiwania obfitowały w różne doświadczenia. Nie było łatwo. Najpierw znaleźliśmy strony internetowe o goldenach, niektóre intersujące, a inne kiepskie. Dokładnie je przestudiowaliśmy, poczytaliśmy informacje zamieszczane na forach, chociaż z lekkim dystansem, opinie ludzi, którzy mają goldeny. Oczywiście opis rasy zgłębiliśmy na początku.
Następnie przejrzeliśmy hodowle. Niektóre odrzucilismy od razu, bo wydawały się nam podejrzane, tak w skrócie rzecz ujmując. Nie szukaliśmy też psa na Allegro, czy giełdach, z założenia je eliminując. Szukaliśmy członka rodziny, towarzysza na wiele lat i chcieliśmy podjąć najlepszą decyzję.
Marzyliśmy, aby był to złoty golden. Poza tym postanowiliśmy, że będzie to niespodzianka dla Ali, która pod koniec maja ma urodziny, w tym roku kończy podstawówkę. Zależało nam więc na szczeniaku, którego będzie można odebrać w pierwszych dniach czerwca. Marzyła się nam taka "niespodziewajka" w postaci słodziutkiego szczeniaczka, z wielką kokardą podczas rodzinnej uroczystości z okazji urodzin córci.
Termin był też niezwykle istotny z innego powodu. Uznaliśmy, że należy szczeniaka przyzwyczaić do nas, do nowego domu i pewnych rzeczy nauczyć. Tak więc Adam, mój mąż, zaplnaował urolop na czerwiec, tzw. "psierzyński" lub "tacierzyński". Potem obie z Alą mamy wakacje. Trzy miesiace to dużo czasu i można z pieskiem popracować.
Jednak wiadomo, że życie weryfikuje nasze plany i tak też było w tym przypadku. Po pierwsze szybko przestaliśmy liczyć na złote umaszczenie, bo takich szczeniąt zapowiadało się bardzo mało. Termin też okazał się ograniczeniem, bo wiele miotów przyszło na świat na początku marca i pieski były do odbioru na początku maja. Ale byliśmy skłonni do ustępstw. W jednej hodowli nawet poważnie zaintersowaliśmy się maluszkiem, ale hodowla nie przypadła mi do gustu. Gdy się piesek się urodził w rozmowie telefonicznej usłyszałam na wstępie, że muszę dziś, najdalej jutro wpłacić zaliczkę w wyskości 500zł i komentarz "A czemu chce pani pieska? Co to za moda się zrobiła z tymi pieskami! Czemu suczki pani nie chce?". Pomyślałam sobie, że to moja sprawa i mój wybór i nikt nie ma prawa, a tym bardziej hodowca, do krytyki.
Przez kilka dni otrzymywaliśmy odpowiedzi mailowe i telefoniczne w sprawie szczeniaka. Niektóre odpadały, bo wydawało się nam, że właściciele coś kręcą, a jak już słyszeliśmy określenie "bez papierów", to natychmiast zapalała się nam czerwona lampka. Znając skołonności rasy do chorób uznaliśmy, że skoro już decydujemy się na psa, to musi on być zdrowy, co oznacza dobrą hodowlę i przebadanych rodziców (chociaż i z tym bywa różnie, jak się potem dowiedzieliśmy). Cena takiego psa nie jest niska, ale o wiele bardziej kosztowne są wszelkiego rodzaju zabiegi i leczenie, gdy okaże się, że piesek jest chory. Nie wspominam już o towarzyszących temu emocjach i cierpieniach psa.
Pewnego dnia nadeszła odpowiedź z hodowli, którą sobie upatrzyłam. Niestety, wszystkie szczenięta były już zarezerowawne, ale właścicielka poleciła nam inną hodowlę, wyjaśniając, jak dobrze jest prowadzona. I to był strzał w dziesiątkę, bo trafiliśmy do cudownej, wyjątkowej domowej hodowli o nazwe TUSKULUM. O niej poczytacie TUTAJ. Wysłaliśmy zapytanie i tak zaczęła się nasza psiejska przygoda:)
Właścicielka, Aneta, odpowiedziała natychmiast, wyczerpująco. Poza tym w tej hodowli maluchy miały się urodzić w idealnym dla nas czasie. Uznaliśmy więc to za zrządzenie losu. Ojciec i matka wyglądali obiecująco, zatem zarezerwowaliśmy wstępnie pieska. Przeczytałam wszystko na temat hodowli, znalazłam wiele ciekawych informacji i praktycznych porad.
Ujęło mnie to, że na "dzień dobry" nikt nie chciał zaliczki, okazał spokój, zrozumienie, profesjonalizm, a jednocześnie od razu oferował pomoc i chęć wyjaśnienia wszelkich wątpliwości. Dowiedzieliśmy się, że suczka jest już po badaniu USG i miot spodziewany jest na początku kwietnia.
I tak się zaczęło...
Kwiecień 2012
"Narodziny pieska"
fot. Tuskulum


3 kwietnia 2012r. suczka Mantra urodziła trzy pieski, samych chłopców. Szczenięta przyszły na świat w wyniku cesarskiego cięcia. Miot był nieliczny, więc kluseczki prezentowały się nad wyraz okazale.
Zaczęliśmy żyć życiem szczeniąt. Cudowna właścicielka hodowli zamieszczała na blogu fotki i wspaniałe komentarze, rzeczowe, pełne ważnych informacji na temat rozwoju psiaków, ale napisane w sposób mistrzowski, z humorem najwyższych lotów.
Uzależniliśmy się od codziennego śledzenia bloga, ba kilka razy w ciągu dnia tu zaglądałam:) Początkowo myślałam, że tylko ja tak maniacko zerkam, ale Adam też, chociaż udawał twardziela:) Wy również możecie prześledzić historię piesków na  TYM BLOGU .
Codziennie korespondowałam z przemiłą Anetą, która cierpliwie odpowiadała na każde pytanie, wyjaśniała różne sprawy. Zaczęłyśmy się poznawać i bardzo się z Nią zżyłam. Pozdrawiam :)
Zachęcam gorąco do zapoznania się z blogami Anety, które dotyczą nie tylko hodowli. To pasjonująca lektura, pełna humoru (zdarzało mi się wybuchać gromkim śmiechem przy niektórych postach), pełna trafnych spostrzeżeń i osobistych przemyśleń. To właśnie ona natchnęła mnie do zastanowienia się nad możliwością założenia i prowadzenia bolga. Nigdy nie pomyślałabym, że mnie to wciągnie, a tu proszę:)
Śledząc codzienne kojczykowe relacje przeżywaliśmy otwieranie oczek u piesków, pierwsze próby stawania na nóżki, pierwsze kupki i szczepienia, stymulację neurologiczną, pierwsze interakcje, wprowadzenie stałego pokarmu, przenosiny do większych kojczyków, wreszcie pierwsze brykanie po trawce, walki i zabawy braterskie. Aż trudno wymienić, nie sposób opisać codziennej radości i emocji towarzyszących czytaniu wpisów i oglądaniu zdjęć. Czekaliśmy też od wtorku do wtorku na cotygodniowe ważnie i łapaliśmy się za głowę widząc, że maluchy przybierają na wadze ponad kilogram tygodniowo. Krótkie filmiki oglądaliśmy wielokrotnie, zazdroszcząc mieszkańcom Tuskulum tych obserwacji na żywo.
Niestety o niczym nie mogliśmy powiedzieć Alusi i działaliśmy w wielkiej konspiracji, często byliśmy o włos od zdemaskowania. Ale skoro miała to być niespodzianka, to trzeba było tajemnicy dochować. Po wymianie maili z Anetą doszliśmy do wniosku, że Adam nie da rady sam jechać po pieska, bo to zbyt długa podróż, a maluch może zachowywać się różnie. Zatem zweryfikowaliśmy swe plany i postanowiliśmy w długi czerwcowy weekend wybrać się na drugi koniec Polski rodzinnie.
Uznaliśmy poza tym, że będzie fajnie, gdy Ala dowie się, gdzie urodził się szczeniaczek, pozna hodowców, zobaczy matkę i ojca maluszka, będzie mogła zadać kilka własnych pytań. Zatem kombinowaliśmy i kręciliśmy straszliwie, ale w dobrej sprawie, więc mam nadzieję, że te niewinne klamstewka zostaną nam odpuszczone:)
Córcia spodziewała się, że pieska zaczniemy poszukiwać po jej urodzinach, aby odebrać go w lipcu. A tu taka niespodzianka. Niczego się nie domyśla, dlatego zdenerwowała się nieziemsko, gdy powiedzieliśmy, że na długi weekend jedziemy w góry. Chyba miesiąc jęczała, że to niedobry pomysł, że ona nie chce jechać, że woli zostać u dziadków itp, itd. Długo trwało przekonywanie jej i nie było łatwo. Mieliśmy trochę wyrzutów sumienia, bo wszyscy wokół wiedzieli o psie, znajomi i rodzina stali się fanami Tuskulum, a najbardziej zaintersowana, przyszła właścicielka, żyła w błogiej nieświadomości. Jestem jednak przekonana, znając mądrość swojego dziecka, że zrozumie, a gdy zobaczy szczeniaczka radość przesłoni jej cały świat:) Ciekawa jestem jej reakcji, może być euforia, albo niedowierzanie, emocje przy obcych, dopiero poznanych ludziach też będą inne.  Oczekuję  wyściskania za psa, ale to raczej on zbierze całą porcję czułości:)
 
 
Maj 2012r.
"Oczekiwanie"
Przez cały miesiąc, od momentu oznaczenia psów kolorami, sercem wybrałam niebieskiego. W mailach też nieśmiało napomykałam, że może to ten. Oglądając fotki zawsze odruchowo kierowałam wzrok najpierw na niego. Ciekawe dlaczego, skoro szczeniaczki podobne jak krople wody, a kolor niebieski też nie należy do moich ulubionych. Przeznaczenie, ot co!
Właścicielka hodowli, osoba niezwykle kompetentna i zaangażowana, w skrócie opisła charakter piesków. Korespondując z potencjalnymi właścicielami starała się dopasować pieska do możliwości, oczekiwań, preferencji rodziny. Jako pierwsi zaintersowani mieliśmy możliwość wyboru. I co zrobić? Właściwie decyzja była jasna - niebieski! Przejrzałam jeszcze dla "spokojności" wszystkie fotki, próbując wyłapać różnice. Nic z tego, trojaczki, identyczne. Chociaż właściwie była jedna znacząca - kolorowe plamki na ogonkach:)
Naradzałam się z mężem, królikiem i zdecydowałam - Niebieski. Pomyślałam, że tak miało być. Zatem od tego momentu przyglądałam się wszystkim fotkom, ale koncentrowałam na MOJEJ/NASZEJ mordce. Potrzebna mi była taka przynależność, ale dopiero teraz dni zaczęły się dłużyć.
Już sobie wyobrażałam, jak cichutko gwiżdżę i malutki, skradając się boczkiem, przy ścianie, prawie unosząc się nad podłogą, przemyka do sypialni, leciutko uchyla drzwi i jednym skokiem ląduje w mych ramionach, zajmując miejsce...pana domu:) Pan, który od początku odgraża się, że pies ma spać u siebie, próbuje go zgonić. Mały wskakuje z drugiej strony uznając to za zabawę. Po radosnym brykaniu pan prowadzi malucha na posłanie, uznając, że energia została wyczerpana i niebieski zaśnie. Siada przed telewizoerm i w spokoju ogląda swój film, a tymczasem maluch, cichuteńko, wolniutko skrada się gdzie?...No właśnie...Do łóżka pani młodszej:) Żartuję, postaram się być konsekwentna, ale to takie trudne:(
 


Korisek


Maj przyniósł też bardzo smutne chwile. 9 maja umarł mój piesek, który mieszkał u rodziców. Koris miał 16 lat i w ostatnim czasie stan jego zdrowia się pogrszył. Słabo widział, nie słyszał, miał trudności z poruszaniem się, ale nie brakowało mu apetytu i cieszył się na "zapach" domowników.
Zasnął...To chyba najlepszy prezent, jaki mógł na koniec sprawić swoim właścicielom. Gdyby musieli jechać do lecznicy i podjąć decyzję o uśpieniu, serce by im pękło. Teraz są łzy, smutek, który nasila się szczególnie, gdy ktoś zapyta "A gdzie Korisek?" lub podczas sprzątania, gdy jeszcze jakieś włosy, czy zabawki są wydobywane. Tak będzie przez jakiś czas, potem łzy obeschną, ale serce do końca będzie oddane temu najmądrzejszemu pieskowi i wiernemu towarzyszowi. Pocieszam się, że swoją miłość rodzice przeleją na naszego Izerka.
No właśnie, imię. Poważna, ważna sprawa. W hodowli pieski dostały imię Izer, dlatego, że Tuskulum leży u podnóża Gór Izerskich. Imię bardzo się nam spodobało, chociaż obawialiśmy się nazw na literę "I". W przypadku niebieskiego miano wybierze Alusia, ale bardzo byśmy chcieli, aby pozostał Izer.
 Maj był też miesiącem niezwykle pracowitym. Przygotowywałam wszystkie sprawy, które zazwyczaj robię w czerwcu, sprawozdania, analizy, no całą biurokrację. Chciałabym w czerwcu maksymalnie cieszyć sie pieskiem. Zazdroszczę Adamowi, bo on ma urlop, ale on będzie jęczał później, bo my mamy wakacje:) Wszysto zatem zostało podporządkowane Izerkowi. Chcemy przyzwyczaić go do nowych warunków, poznać, czegoś nauczyć. Jednak zobaczymy, czy silna wola pokona emocje i czułości. Będzie to walka rodem z reklamy: serce kontra rozum:)
W maju u maluszków było wiele zmian. Ich podboje świata śledziliśmy z zapartym tchem, niczym najlepszy serial. Codziennie pieski podejmowały nowe wyzwania, Aneta i Krzyś stymulowali je, socjalizowali, kochali całym sercem. Aż czułam wielokrotnie wyrzuty sumienia, że będę musiała zabrać Izerka z Tuskulum. Ale ja też go kocham!!!
Któregos majowego dnia przyszedł też mail z pierwszej upatrzonej hodowli z informacją, że zwolnił się jeden piesek i pytaniem, czy jesteśmy zaintersowani. Właścicielka jest znajomą Anety, sądzę, że też wspaniale prowadzi swoją hodowlę. Jednak my wybraliśmy Izerka i absolutnie zmiana decyzji nie wchodziła w grę. Mam nadzieję, że maluszek znajdzie kochający dom.
Wreszcie nadszedł ten dzień, kiedy pierwszy piesek, beżowy odjechał do nowego domu. Jego blog znajdziecie TUTAJ . Aneta była w nastroju sentymentalnym. Ja ryczałabym jak bóbr. Myślałam o tym, aby wynieść się na wieś i hodować pieski. Ale nie umiałabym ich oddać, jeszcze doszłoby do rękoczynów z właścicielami. Musiałam więc zrezygnować:(
W kojczyku zostały dwa pieski, które nie bardzo dostrzegły nieobecność brata. Wreszcie przestał im spuszczać bęcki przy misce:) 
Potem przyjechali właściciele czerwonego i spędzili w Tuskulum kilka dni, więc mój malutki nie czuł się samotny. Jednak dziś nadszedł moment, że został w kojczyku sam. Ale właściciele dbają o niego szczególnie mocno i jestem przekonana, że nie odczuje trzydniowej samotności, ba może nawet będzie zadowolony?
Malutki jest dzielny, nie płacze. Uśmiecha się do Pani i Pana. Nie musi już walczyć o miskę i aż się boję, że kochana kluska przekroczy 10kg. Ale to słodki ciężar i podniosę go, choćby potem mój kręgosłup mówił "I po co ci to było, głupia?".
Pozdrawiam Tuskulaków:)


Izerek Niebieski
PS. To moje początki z blogiem, więc wybaczcie, jeśli coś będzie nie tak.
Na razie działam metodą prób i błędów, ale nabywam doświadczenia:)

2 komentarze:

  1. Jakaś zakręcona byłam, że pierwszego znaczącego posta nie przeczytałam?
    Pięknie napisane!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że dotarłaś i wiesz, skąd wziął się u nas Izerek:)

      Usuń