piątek, 8 czerwca 2012

"W Tuskulum"

              Wyjechaliśmy z Gdańska skoro świt, no może nie aż tak bardzo, ale przed 6.00. Było pusto, bo to święto. Pierwszy raz polskie drogi okazały się nam życzliwe:)
              Podróż minęła szybko, ale nam toowarzyszyły ogromne emocje, o których Ala nie miała pojęcia. Zdradzę Wam, że jedynym, co przekonało dziecko do wyjazdu w góry, była obietnica zjedzenia świństwa w McDonaldzie. Zdarza się nam to 1-2 w roku więc dziecię skwapliwie skorzystało i nie marudziło w czasie podróży.
               Gdy zbliżaliśmy sie do celu, ledwo mogłam usiedzieć, dawaliśmy sobie z Adamem znaki. Na 15 km przed Zapustą wysłałam SMS-a do Anety, aby mogła przygotować niespodziankę.
               Po małej wycieczce po okolicy, wynikającej z mojego nieuważnego studiowania wydrukowanej mapki, podjechaliśmy pod cudowny dom (o nim później). Nawet tablica z napisem TUSKULUM została zakryta, aby nas nie zdekonspirować. Aneta wyszła nam na powitanie, a Adam z aparatem wyskoczył na upatrzoną szybko pozycję. Podeszłyśmy z Alą na podwórko. Dziecię ze zdziwieniem obserwowało nasze idiotyczne zachowanie w nowym miejscu. 
               Wtedy pojawił się Krzysiek z pieskiem na ręku. Oczy Ali rozbłysły, a ja musiałam się hamować, by nie odebrać dziecku radości. Ala podeszła do pieska, niczego jeszcze nie podejrzewając i usłyszała "Zobacz, ona ma dla Ciebie informację". Do czerwonej kokardki przypięte było serduszko z ustalonym tekstem.


Córcia oniemiała! Nie skakała z radości (ale to wynikało z trzymania psa na ręku), ani się nie rozpłakała (ale była wśród nieznanych sobie ludzi). Jednak my, znając swą córeńkę widzieliśmy, że jej serce przyspieszyło, a wzruszenie odebrało mowę.

                  Mały od razu przystąił do zabawy, brykał i cieszył się z zaintersowania.
                 
               Dorosłe pieski, Fiona i Jaskier, które bardzo cieszyły się z przyjazdu gości, bo są z natury przyjazne i towarzyskie,   zostały przekupione uchem i dały nam nacieszyć się maluszkiem na ich podwórku. Tu chyba jest czas na podkreślenie, że to przepiękne psy, zdjęcia nie oddają w pełni ich uroku. Do tego są wspaniale wychowane, posłuszne i przurocze. Byliśmy też zobaczyć Mantrę, która odstawiona od szczeniaczków, przebywa w mieszkaniu. Sunia podbiła moje serce:) Przecudna, grzeczna, idealna. mam nadzieję, że Izerek będzie taki, jak mama.
                 Jest też Gajka, która o dziwo nie witała nas jazgotem, dała się poglasakać, a wkrótce siedziała mi na kolanach. Sąsiadów i wszystkich przechodzących oszczekiwała, bo w końcu to "tuskulański system wczesnego ostrzegania"!
                  Byliśmy tak pełni emocji, że miałam wrażenie, że kręcimy się jak bączki w różne strony, chcąć wszystko ogarnąć. Ala zadzwoniła do dziadków, aby pochwalić się, że wyjazd w góry jest najwspanialszym w jej życiu:) Potem zamieszkała w kojczyku, a gdy maleńki się zdrzemnął, na podwórku bawiła się z Fioną i Jaskrem.

                   Wreszcie przyszedł czas na spokojną rozmowę z Gospodarzami, na rzeczywiste poznanie się, które po tym wirtualnym było czystą przyjemnością i formalnością. Czułam się, jakbym Anetę i Krzyśka znała od dawna. Przesympatyczni ludzie:) Siedzieliśmy przy kieliszeczku tuskulańskiego winka - niebo w gębie, chociaż określenie "gęba" w porównaniu do tego boskiego smaku jest profanacją. To tuskulańskie czereśnie dają ten niezwykły aromat, a tajna receptura czyni z niego napój niespotykany.
             
               Kiedy nadeszła pora spania dla Izerka, my też poszliśmy do swego pokoju, zmęczeni podróżą i wrażeniami. Anetka wzięła ostatni raz maluszka do siebie i bardzo dobrze. On czuł, że dzieje się coś dziwnego, dlatego nie mógł zasnąć tak, jak robił to codziennie. To był ich czas, ich ostatnie rozmowy i pożegnania:(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz